Teslar Forum

Wszystko o fantastyce i RPG

Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza -> Jak ubić wampira?
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Jak ubić wampira?
PostWysłany: 19.02.2008 o 19:51
Lawicky
Emisariusz
Emisariusz

 
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Festung Breslau





Nie zatrzymali go gdy przechodził przez bramę, mimo że było już po zmroku. Nikt go nie zauważył. Nie zaczepili go również w południowej dzielnicy – słynącej z rozbojów części miasta. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Gdyby ktoś na niego wtedy spojrzał, dostrzegłby odzianego w czerń, wysokiego na sześć stóp mężczyznę. Chudego, ciemnowłosego o śmiertelnie bladej cerze. Ale nikt go nie widział, nikt nie mógł określić jego pochodzenia. Szedł przez miasto szybkim krokiem, powiewał za nim szeroki, czarny płaszcz. Nie przeszkadzało mu to, że było już ciemno i wszystko zalewał deszcz. Kim był? Nikt nie wiedział. Każdy patrzył w inną stronę... Mężczyzna w końcu się zatrzymał. Stanął przed oświetlonym blaskiem latarni szyldem zajazdu i uśmiechnął się ukazując eleganckie, białe zęby. Tylko coś się nie zgadzało. To nie były ludzkie zęby. Kły mężczyzny były bez mała dwukrotnie dłuższe od przeciętnych. Gdyby ktoś to zauważył, pewnie pobiegłby po kapłana czy straż. Ale nikt na niego nie patrzył. Nikt, pozbawiony mocy, nie mógł zobaczyć wampira, gdy ten sobie tego nie życzył... Z tego też powodu w głowach uczonych często pojawiało się pytanie:

Jak ubić wampira?

W ciasnym, karczemnym pokoju, oświetlonym promieniami zimowego słońca, siedziało dwóch młodych mężczyzn. Obaj nie mogli liczyć więcej niż dwadzieścia wiosen. Jeden z nich, ubrany w luźne ciuchy o zachodnim kroju, był szczupłym blondynem o charakterystycznym, długim nosie. Drugi zaś wyglądał na połączenie krasnoluda z jakimś ogrem, będąc jednocześnie człowiekiem. Odziany w kilogramy skór, z twarzą przyozdobioną czarną brodą, rozmiarami dorównujący młodemu niedźwiedziowi. Pierwszy z mężczyzn miał na imię Runigard, drugi Harwet.
Dawniej byli po prostu znajomymi, obaj służyli w wiejskiej milicji. Jednak w pewnym momencie zrozumieli, że mogą się wzajemnie uzupełniać. Wtedy też opuścili rodzinną wioskę i ruszyli na północ sami zadbać o swój los. Po krótkiej nauce fechtunku zajęli się zawodowym robieniem wszystkiego. Raz upolowali kilka niedźwiedzi, raz spalili paru nieumarłych, czasem zastępowali rzezimieszków, a nawet przez trzy miesiące pomagali wyłudzać haracze (później wykorzystali doświadczenie z tej roboty, gdy pewien lichwiarz zatrudnił ich do wymuszania spłat długów)... Tak też minęły im trzy lata, po których postanowili się ustabilizować i, może poprzez mariaże z jakimiś szlachciankami, dołączyć do stanu rycerskiego. Plan mieli dość ambitny, więc zamieszkali w największym mieście północy – Engelbergu. Tam w krótkim czasie (niewolnym od kombinacji) dołączyli do gwardii pałacowej i może by coś osiągnęli, gdyby nie śmierć starego króla, i koronowanie nowego. Z taką nagłą zmianą władzy prawie zawsze wiążą się jakieś czystki. W każdym razie Runigard i Harwet zostali ponownie zepchnięci w doły społeczne. Sytuacja była nieciekawa, ale nikomu do działania się nie śpieszyło. Chęć znalezienia pracy wykwitła właśnie owego jasnego poranka w umyśle Harweta.
- I co, Runi? Przydałoby się może znaleźć jakąś robotę... – brodacz przeciągnął się na pryczy. Wcześniejsze dwadzieścia godzin spędził na śnie, więc też spłynęła nań życiowa energia, która z rzadka gościła w jego osobie.
- Eee, mamy jeszcze złota na miesiąc dobrego życia. Później będziemy myśleć o pracy. Człowieku, co ci się stało? Mało się narobiliśmy ostatnimi czasy?
- No, mało. – odparł smętnie Harwet, sam nie wiedział, co z nim jest, ale po prostu chciał sobie popracować. Niespotykane.
- Co? A, no tak. Mało... Ty, wiesz? Może wywiesimy gdzieś to ogłoszenie sprzed czterech miesięcy? Wpadały po nim same proste roboty. – Runigard wyglądał na zadowolonego z pomysłu. Jemu też się udzieliło. Choć nie w tak radykalnym stopniu jak przyjacielowi.
- No to pokaż je. Pewnie będzie dobre.
Jasnowłosy sięgnął do swojej skórzanej torby, spoczywającej dotychczas w mocno przypadkowym miejscu na podłodze. Po chwili szukania i wywaleniu z niej całego mnóstwa różnorakich śmieci, wyciągnął trzy pomięte arkusze taniego papieru. Podał je przyjacielowi. Wszystkie zawierały tę samą wiadomość. Zapisane były bardzo koślawo, ale kto by się spodziewał umiejętności pisania po chłopach? W każdym razie treść notatki była dość logiczna:

DWÓCH DZIELNYCH WOJAKÓW POSZUKUJE ROBOTY. NALEPIEJ POLEGAJĄCEJ NA WALCE Z KIMKOLWIEK. ZNISZCZYMY KAŻDEGO NIEZALEŻNIE OD DŁUGOŚCI KŁÓW I ILOŚCI FUTRA. SZUKAĆ NAS TRZEBA W GODZINACH POPOŁUDNIOWYCH W TAWERNIE PRZY PORCIE RZECZNYM.
Harwet i Runigard


Kartki spotkały się z aprobatą brodacza. W końcu wtedy, po tym ogłoszeniu, zajęli się polowaniem na wilki – łatwą pracą dla takich jak oni. Jednak nawet Harwet nie mógł nie zauważyć jednej rzeczy:
- Ej! My przecież nie mieszkamy już w porcie! Trzeba to poprawić. – na twarzy brodacza pokazał się wyraz tryumfu. Może wreszcie przewyższył towarzysza pomysłowością? Niestety, zaraz okazało się, że nie.
- Tak, myślałem o tym. Jednak nie mamy nic do pisania.
- Eee, to co zrobimy? – Harwet poddał się, z bólem uznał, że już chyba nigdy nie będzie tak kreatywny jak Runigard.
- Przeniesiemy się do portu. Czy to nie oczywiste? – długonosy popatrzył na towarzysza jak na ostatniego idiotę.
- A, faktycznie. Nie pomyślałbym. No, no. – Harweta aż zatkało z podziwu dla pomysłowości przyjaciela.
- No to, manele do toreb! – po tym radosnym okrzyku obaj zabrali się do pakowania. Warto dodać, że dobytku dużego nie mieli, więc postanowili załadować trochę przedmiotów sąsiadów. Tak na pożegnanie, jak zawsze.

* * *

Harwet i Runigard szli przez środek miasta, w tłoku, w świetle zachodzącego słońca, uzbrojeni, opancerzeni ( może tylko w skóry, ale jednak), potężni... brudni od krwi i potu, zadowoleni.
- Widzisz Runi? Ci ludzie się przed nami rozstępują. Mówiłem, że walka z tą szajką szczurołaków to dobry pomysł. Teraz wzbudzamy respekt, mamy pieniądze i niedługo kolejna akcja. Wszędzie dobrze, ale z prawem najlepiej, ot co! – Harwet upajał się widokiem rozstępującego się przed nimi tłumu. Ludzie ci bynajmniej nie czuli respektu, czego oczywiście nie mógł nie skomentować Runigard.
- Oni się nas nie boją tylko brzydzą! – blondyn wykrzywił się w złośliwym uśmiechu.
- Co? Głupoty wygadujesz!
- Brodaczu! Jesteś upitolony posoką od stóp po głowę, przy pasie masz dwie odcięte szczurołacze głowy i wielki, katowski topór! Ponadto sam w sobie jesteś obleśny. Ty nie możesz budzić respektu u mieszkańców wielkiego miasta. Oni się odsuwają, bo nie chcą wyglądać tak jak ty! – Runigard zaśmiał się złośliwie, na co Harwet zwiesił głowę. Resztę drogi do portu spędzili w milczeniu. Myśleli.
Tego ranka mieli się zakwaterować w małej tawernie obok doków. Nie zdążyli jednak nawet do niej wejść, gdy już pierwszy zleceniodawca wypatrzył ich w porcie. Tak też wtedy, razem z całym dobytkiem, wyruszyli na małą rzeź; właśnie z niej wracali. Jakieś pół mili przed nimi rysowała się tawerna. Budynek ten, raczej niewielki, był zawsze wypełniony wszelakiej maści obwiesiami. Odwiedzali go marynarze, włóczędzy, żebracy, co biedniejsi podróżnicy oraz okoliczni sympatycy tanich trunków. Społeczność owej karczmy była, wbrew wszelkim pozorom, bardzo zżyta, a całe karczemne życie toczyło się wokół kilku najsilniejszych osobników. Każdy taki naturalny przywódca miał paczkę swoich popleczników. Nie było to specjalnie nadzwyczajne, jeśli zważyć, że każda taka grupa korzystała ze standardowego źródła dochodów, którym były zabierane siłą sakiewki. Pewnie wiedza ta byłaby dla Harweta i Runigarda niezwykle przydatną, lecz niestety jej nie posiadali. Tak też przyjaciele zmierzali do tawerny w spokoju i w nieświadomości nadchodzących zdarzeń.
We wnętrzu karczmy panował półmrok; było aż gęsto od niezdrowego, tytoniowego dymu. Oczywiście wolnych stołów nie było. Całe pomieszczenie wypełniały głośne rozmowy, ucichające tylko na czas sprzeczek. Przyjaciele powoli i niepewnie weszli do środka, starając się nie potknąć o leżącego w progu pijaka. Rozejrzeli się. Mało kto zwrócił uwagę na ich przybycie, było dobrze. Spokojnie ruszyli w kierunku karczmarza – rudego, pozbawionego lewej dłoni krasnoluda. Brodacz ten, w przeszłości, był ponoć zabójcą potworów, o czym Harwet i Runigard dowiedzieli się od ostatniego zleniodawcy. Na widok nowych gości karzeł wyszczerzył w uśmiechu swój lekko wybrakowany arsenał zębów.
- Witam was, przybysze! Czym może służyć mój lokal? – powiedział uważnie obserwując krwawe plamy na ubraniach młodzieńców.
- Bądź pozdrowiony zacny krasnoludzie, słyszeliśmy zarówno o sławnym Hegralu Młocie spod Ciemnej Iglicy, jak i o jego tawernie. Mówią na mnie Runi, ten obok to mój przyjaciel Harwet. Mam nadzieję, że dwóch strudzonych wojowników może dostać tu tani wikt i kwaterę. – wyrzekł niezwykle poważnie Runigard. Chciał zdobyć w oczach gospodarza wizerunek szanującego zasady i tradycję rębajły. Nieudolnie... i niepotrzebnie. Krasnolud uśmiechnął się i rozłożył ramiona.
- Oczywiście możecie u mnie gościć, jakieś trzy denary za dobę. Z wyżywieniem! – powiedział.
- Te trzy denary to na jednego? – spytał się zaintrygowany Harwet. Średnio płaci się dwa na głowę, a u krasoluda miało być taniej.
- Trzy za obu. Pasuje? – zapytał karczmarz. Przyjaciele pokraśnieli. Zaraz też pokiwali głowami, po czym krasnolud zwrócił się do Runigarda. – Jeszcze jedno.
- Słucham?
- Następnym razem nie stosuj chociaż wobec mnie takich tanich grzeczności. Widzę, że wy nie z takich. Mówcie mi po prostu Hegral. – uśmiech karczmarza chyba zaliczał się do miłych, jednak, na tej poznaczonej bliznami twarzy, wyglądał strasznie. – Dobrze! Więc wy przygotujcie pieniądze, a ja pójdę zagotować wody i jakoś ogarnę kwaterę.
- Wody?
- Przecież musicie zmyć tą krew z płaszczy. – rzucił gospodarz, po czym odszedł na górę, zabierając ze sobą toboły gości. Przyjaciele rozejrzeli się za wolnym stolikiem. Zaraz się okazało, że na widok olbrzymiego Harweta jeden z gości ustąpił miejsca. Usiedli zadowoleni. Za brudną szybą powoli zachodziło słońce. Runigard rozparł się na krześle i sięgnął do sakiewki. Na stolik posypały się srebrne i złote monety. Na tą wcale niemałą sumkę zwróciło uwagę kilka czujnych par oczu. Zaraz też, siedząca w kącie, grupka obwiesiów kiwnęła porozumiewawczo głowami, po czym ruszyła w stronę liczących pieniądze przyjaciół. Widać było, że to nie pierwsza ich akcja. Jeden zajął miejsce przy drzwiach, dwóch razem z przywódcą podeszło do ofiar, zaś pozostała trójka rozstawiła się po karczmie. Nagle rozmowy ucichły, karczemni goście rozsunęli się. Zauważywszy co się szykuje Runigard sięgnął po broń. Był tylko sztylet. Jak mógł oddać ich oręż razem z torbami? Spojrzał w kierunku lady, na miejscu karczmarza stała jego żona, nastawiona do sytuacji obojętnie. No tak, krasnolud przygotowuje pokój. Przyjaciele wstali. Pomiędzy nimi, a napastnikami została już tylko jedna osoba. Był to odziany w czerwony płaszcz średniego wzrostu człowiek, miał chudą, końską twarz ze szpiczastą, czarną bródką. Nadal siedział, nie ruszał się. Łysy osiłek w szarych gaciach, będący przywódcą grupki napastników, stanął zaintrygowany. Zmrużył oczy.
- Ja cię znam! Magu, czego chcesz? – Łysy mówił ciut niewyraźnie, najprawdopodobniej przez brak większości przednich zębów. Nazwany magiem mężczyzna odwrócił się w jego stronę.
- Pamiętasz mnie? Zdarzało mi się ciebie zatrudniać, Genir. Pamiętaj raz na zawsze, jestem czarodziejem nie magiem!
- Chcesz czegoś? Czy może pozwolisz nam zarobić te kilka monet? – zniecierpliwiony osiłek postąpił krok do przodu, jednak czarodziej nawet nie wstał.
- Właśnie o to mi chodzi. Będzie już godzina jak obserwuję tych dwóch. – mówiąc to wskazał ręką na zdezorientowanych Harweta i Runigarda – Widzisz, Genir, mam robotę, tylko nie wiem komu ją dać. Tobie czy tym dwóm nowym?
- Co mam zrobić? – zapytał zaciekawiony osiłek.
- Na razie weź jednego towarzysza i, tak jak planowałeś, zaatakujcie tych dwóch.
- Ale my nie mamy broni! – zaprotestował nagle Runigard, widząc pałki i noże przeciwników.
- Przykro mi. – czerwony uśmiechnął się paskudnie – Muszę jakoś wynagrodzić tego, który byłby oczywistym zwycięzcą walki. Dałem wam równowagę liczebną. A teraz... niech się dzieje!
Czarodziej zwinnie odskoczył. W jednej chwili czwórka przeciwników ruszyła na siebie. Harwet chwycił krzesło i bez większego rozmachu uderzył Genirowego kamrata w nos. Nadzwyczaj skutecznie... oprych został wyeliminowany z walki. Z przywódcą nie było już tak łatwo. Osiłek od razu wytrącił Runigardowi sztylet z ręki i, dwoma umiejętnymi ciosami pałki, sprowadził blondyna do parteru. Chciał go porządniej kopnąć, jednak nie zdążył. To Harwet rzucił się na niego całą swoją masą. Obaj upadli na deski i zaraz poczęli okładać się pięściami. Siłę mieli podobną, jednak łysy przewyższał brodacza doświadczeniem. Genir powoli zdobywał przewagę. Tymczasem obolały Runigard powoli dochodził do siebie. Wstał chwiejąc się na nogach. Pięć stóp od niego osiłek dusił czerwonego z wysiłku Harweta. Nie było czasu na myślenie. W tak tragicznej chwili, jak to czasem bywa, sprawę uratował tani alkohol. A mianowicie bardzo popularne wino Szmer z podłego rocznika 907, trunek ten miał bardzo ciężkie i duże flaszki. Nie zastanawiając się Runigard rozbił taką butelkę o głowę osiłka. Zaraz też, widząc, że ten nie zemdlał, włożył mu pozostałe szkło w twarz. Widzowie jęknęli chórem. Genir opadł na czerwone od posoki deski. Nie żył. Niestety kłopoty się nie skończyły. Pozostali poplecznicy nieboszczyka natychmiast z wrzaskiem ruszyli na zwycięzców... nie doszli. W jednym momencie stanęli w ogniu. I po prostu spłonęli. Walka się skończyła.
- No! – ubrany w czerwień czarodziej opuścił dłoń – Gratuluję wam, a teraz chodźcie panowie. Mam dla was porządną robotę.
- Mogliśmy zginąć. – wyjąkał Runigard odkażając skaleczenia znalezionym przy Genirze spirytusem.
- To chyba normalne w fachu wojownika. – czarodziej uśmiechnął się kpiąco. – No! Wstawajcie! Ile mam czekać?
Przyjaciele powoli się zebrali. Właściwie bardzo uszkodzeni nie byli. Co to jest te kilka guzów dla wojownika? Pewnie nic, choć Runigard nie był o tym do końca przekonany. Tak też cała trójka miała już wychodzić, kiedy do sali wpadł gospodarz. Na zadowolonego bynajmniej nie wyglądał.
- Bogowie! Co tu się dzieje? – ryknął rozwścieczony krasnolud – Ty magu! Ile razy? Wy w karczmie burdel robicie, a kogo potem straż gnębi? MNIE! Żeby was...
- Spokojnie Hergalu. – czarodziej zamachał ręką przed twarzą gospodarza, były zabójca wyraźnie się uspokoił – My właśnie wychodziliśmy.
- Tak. Dobrzy ludzie, posprzątajcie te trupy! – zakrzyknął krasnolud do gapiów, którzy zdecydowanie za dobrych uchodzić nie mogli – Niech będzie, trzeba tu posprzątać. A wy dwaj macie gotowy pokój. – krasnolud wyraźnie nie mógł pozbierać myśli.
- Dobrze, my idziemy. – czarodziej obrócił się i ruszył w kierunku drzwi wejściowych, Harwet i Runigard posłusznie podążyli za nim. Zaraz też opuścili tawernę pozostawiając zdezorientowanego krasnoluda ze sprzątaniem. Na zewnątrz było już ciemno.

* * *

- A więc po mieście szwenda się wampir, a my mamy go znaleźć i zabić? – Runigard przeciągnął się w wielkim, skórzanym fotelu. Razem z Harwetem już drugą godzinę gościli w rezydencji czarodzieja. Grzali nogi przy kominku, rozmawiali, zjedli obiad, a nawet zażyli kąpieli w prywatnej łaźni magika. Teraz zasiedli w jego gabinecie i dobijali targu, zagryzając owocami morza.
- Tak, tak. Dokładnie. Tysiąc denarów dostanie zespół, który zachlasta drania na śmierć. – czarodziej wyglądał na zmęczonego i wyraźnie chciał już gości pożegnać.
- Tia... są dwa zespoły?
- Z wami trzy.
- Hmm... A jaka jest zapłata dla pozostałych? Tych, którzy ani wampira nie znajdą, ani go nie skaleczą?
- Nie ma. Nic nie dostaną. – czarodziej ziewnął i spojrzał z pogardą na obżerającego się krewetkami Harweta..
- Nic a nic?
- Ani tyci, tyci. Dobrze, panowie, chcecie coś jeszcze wiedzieć? Późno się zrobiło.
- Zatrudniasz nas w imieniu Akademii, tak? – Runigardowi wybitnie nie chciało się wstawać z fotela.
- Tak, mówiłem już.
- A kto, nie licząc nas, poluje na tego wampira?
- Znamienite grono. Raczej go nie złapiecie przed nimi. – czarownik wzruszył ramionami.
- No kto?
- Słynny łowca wampirów Khakir Ab’Tarin z dalekiego południa i drużyna Dawida Shleinhoffera, znanego pogromcy nieumarłych.
- To po co nam to zleciłeś, czarowniku? Napracujemy się jak woły, a oni i tak będą pierwsi. Czy w ogóle mamy zaczynać? – Runigard na moment utracił wiarę w siebie.
- Na pewno chcecie wiedzieć? – zapytał z powątpiewaniem czarodziej.
- No przecież się pytam.
- Wystawiłem was, bo każdy arcymistrz Akademii miał wystawić drużynę... tyle powinno wam wystarczyć.
- A co, jeśli zrezygnujemy?
- Wezmę wtedy kogokolwiek innego. – czarodziej uśmiechnął się obojętnie.
- Jak to? Nie rozumiem.
- Nie musisz.
- Co?
- Nic, już... – mówiąc to czarodziej wstał, jednoznacznie kończąc rozmowę. Następnie, chcąc nie chcąc, przyjaciele musieli opuścić dom magika. Potem, nie mając nic lepszego do roboty, postanowili wrócić do karczmy.

* * *

Po nocy, którą Runigard i Harwet spędzili w swoim pokoiku w tawernie, nastał, jak to zwykle bywa, świt. Poranek ten był nie dość, że mroźny, to ogólnie paskudny. Pierwszy raz od dwóch tygodni przyjaciele się nie wyspali. Jajecznica, którą dostali na śniadanie, była zimna i niedosmażona ( gospodarz obraził się po wczorajszej, uwieńczonej trupami, bijatyce). Ponadto karczmarz wziął od nich dodatkowego denara za kąpiel, której wcale nie zakosztowali. Te i kilka innych zdarzeń, zebrane razem, sprawiły, że nie chcieli nawet porozmawiać o najnowszym zleceniu. Narada miała miejsce dopiero po południu, gdy znudzony Harwet zapytał:
- Ej, stary! Czemu my w ogóle mamy polować na tego wampira?
- Bo jest niebezpieczny. – powiedział niepewnie Runigard, zaraz jednak dodał – Ale tego magika o to się nie pytałem, więc mogę być w błędzie.
- Tak. Masz pomysł jak dorwać sukinsyna?
- Nie chciało mi się nad tym myśleć. W ogóle nic mi się dziś nie chce.
- Runi? My musimy zacząć cokolwiek robić. Streść mi chociaż to, co wczoraj ugadałeś z czarodziejem.
- Przecież byłeś tam ze mną. Weź daj mi spokój!
- Nie miałem czasu słuchać, miał takie dobre jedzenie.
- Dobra, dobra, już mówię. – poddał się Runigard – Są bodajże trzy drużyny, które polują na owego wampira. Te zespoły to: my, łowca wampirów Khakir Ab’Tarin i jakiś tam hrabia... – nie dokończył mówić. Harwet nagle się rozpromienił i wstał. Zaczął zbierać się do wyjścia. – Co ci jest? – Runigard zapytał przyjaciela.
- Mam pomysł. – oświadczył Harwet z tryumfem w głosie – Pamiętasz tego Alexa?
- Kogo?
- No Alexa, rajfura.
- Aaa... ten co ma tylu znajomych w mieście i oprowadza po wszelakich przybytkach.
- Dokładnie o tego mi chodzi. – Harwet ucieszył się.
- No, to co z nim?
- Idę do niego! Zasięgnąć informacji. – w tym momencie brodacz wyskoczył z pokoju. Runigard nawet nie zdążył mu odpowiedzieć. Blondyn nie zastanawiał się długo... zaraz położył się na łóżko i zasnął. Miał nadzieję, że jego przyjaciel poradzi sobie bez niego.
* * *

- Mam! – radosny krzyk Harweta obudził Runigarda z głębokiego snu. Było już ciemno. Jedynym źródłem światła w pokoju była śmierdząca świeczka łojowa. Obok stał podniecony brodacz. W ręku trzymał pognieciony świstek papieru.
- Musisz tak krzyczeć po nocy? Co masz? – Runigard przetarł zaspane oczy.
- Informacje! – powiedział Harwet z nieukrywaną dumą.
- Wiesz gdzie jest ten wampiur? - blondyn wyglądał na zdziwionego.
- Nie, tak dobrze nie jest. Jednak zdobyłem trochę przydatnej wiedzy. Najważniejsze, że powiedziano mi, gdzie się zakwaterowali inni konkurenci do głowy potwora.
- I po co ci to? Chcesz do nich na herbatkę wstąpić?
- Poniekąd... – Harwet uśmiechnął się niesympatycznie.
- A. – w tym momencie Runigard klasnął w ręce – Ty to jednak masz czasem głowę. Dobry plan! Tylko wiesz, nie możemy ich tak po prostu sprzątnąć. Bogowie zakazują.
- Zależy którzy. – zaśmiał się brodacz.
- Dobrze. Naprowadziłeś nas na właściwy trop. Jednak ja uważam, że trzeba zrobić trochę inaczej.
- Czyli jak? – zaciekawił się Harwet.
- Może po prostu robotę za nas wykonają fachowcy. – Runigard myślał. – Mówiłeś, że masz jakieś inne informacje. Podaj.
- No, wiem jeszcze tyle, że hrabia najprawdopodobniej zrezygnował z tej roboty, a południowiec całe dnie siedzi w karczmie „Zielony Dzban”.
- Siedzi w karczmie? – zapytał ze zdziwieniem blondyn.
- No, wieczorami spotyka się z jakimś światłowi... tfu, jasnowidzem, chyba.
- Czyli czym? – kiedyś słowo słyszał, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć z czym się ono wiązało.
- No, czarownikiem od widzeń, czy innych dziwactw. Ponoć ten magik umie podać jakieś wskazówki dotyczące wampira. Powinniśmy się do niego wybrać.
- Eee, i płacić za każdą wizytę? Bez sensu. Skorzystajmy, że ktoś inny już posiadł trochę wiedzy.
- Co mam przez to rozumieć? – Harwet zdawał się być lekko zdezorientowany.
- Mówiłeś, że łowca całe dnie przebywa w karczmie? – Runigard uśmiechnął się.

* * *

Przyjaciele siedzieli w gospodzie „Zielony Dzban” z łowcą wampirów Khakirem Ab’Tarinem, pochodzącym z dalekiego Tadmaru, mającym trójkę rodzeństwa, dwadzieścioro dzieci, rączego, białego konia, dwie głupie żony, zamek, tłumy poddanych, niziołka w komnacie (?) i, co jako jedyne jest pewne, bardzo słabą głowę. W każdym razie piąta kolejka miejscowego wina działała jak należy. Choć, jak zwykle, Harweta nic nie ruszało, a Runigard po prostu nie pił. Wszędzie dookoła było mnóstwo ludzi i jeszcze więcej hałasu, tak też rozmowę mogli prowadzić swobodnie.
- No, mój drogi Khakirze, powiedz nam, na jakie to monstrum polujesz ostatnimi czasy. – zapytał Runigard, nachylając się ku pijanemu łowcy.
- Eee... panie. jak ci tam? Zapomniałem. – bełkotał Ab’Tarin. Miał ostre, południowe rysy twarzy, czarne włosy i krótką brodę. Przy pasie wisiały mu dwie dziwnego kształtu szable. Nazywał je sejmitarami. Jedna była ze srebra, druga ze stali. Jedna na wampiry, druga na resztę.
- Nazywam się Haracjusz. – powiedział dość przekonywująco Runigard, jednak dla pijanego to i tak nie miało znaczenia.
- Dobrźe. Tak winc, juźci poluję na takie neumarncum jak zazwycza. Wapir to, zły stwór. – seplenił łowca. Przyjaciele zaczęli żałować, że tak mocno go upili. Nie tracili jednak nadziei.
- Co? Wiadomo ci może gdzie ów wampir się ukrywa?
- Eee. Wampir nebezpieczne stwór.
- Wiemy, wiemy. Ale gdzie on jest? Nie powiesz nam, swoim przyjaciołom?
- Błebe... A potso? Pecie i dak ja gom będę musiał sabić. Ciach, ciach. – Ab’Tarin uniósł się lekko i udał, że macha mieczem. Harwet prychnął ze śmiechu. Runigard spiorunował przyjaciela wzrokiem, po czym powiedział:
- Tak, ale my możemy ci pomóc! Łowco, masz może jakieś informacje?
- Formacje. Trutututu. – Khakir stanął na baczność, jednak po chwili z powrotem upadł na krzesło.
- O Jasny Solarze! – załamany Runigard wzniósł ręce w pobożnym geście – Łowco! Czy wiesz, gdzie jest wampir?! – blondyn powoli tracił cierpliwość.
- Aa, wampir? Nu, niesupełnie. Jam zsabił dużo wamprów. Nie to tak szlast, pra.
- Tak, tak. Ale my chcemy ci pomóc. Nie powiesz nam?
- Wamprjia jutro sie ubije, tsak ale mozece mnie pomocą wspomóc. Przyjaciele! – Mimo, że łowca zaczynał mówić sensownie, to wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Runigard postanowił działać jak najszybciej.
- Znakomicie! To gdzie będziemy walczyć?
- Ja nie będem wlaczył z bestią bez przygotunku...
- Bez czego? – przerwał Harwet.
- Ja tam nie wuim. Spać! – łowca zakołysał się na krześle, jednak zachował przytomność. Nagle Runigard pacnął się w głowę.
- Khakirze, odprowadzimy cię do pokoju. – obaj przyjaciele wstali z miejsc. Łowca bez żadnego oporu oddał im klucz i dał się wyciągnąć z głównej sali.
Pokój pogromcy wampirów był typowym jak na gospodę. Ściany obdarte z farby, małe okno z brudną szybą, żadnych ozdób, rozpadająca się szafa i niepozbawione robactwa łóżko. Pewnym odstępstwem od klasycznej, karczemnej kwatery było dość spore biurko, utrudniające przemieszczanie się po pokoju. Gdyby nie liczyć kilku arkuszy papieru i trzech kołków, było ono praktycznie puste. Runigard od razu zabrał się do przeszukiwania dobytku łowcy, zaś Harwet ułożył południowca na pryczy. Pijany Khakir zasnął natychmiast. Przyjaciele także długo nie zamarudzili. Runigard szybko znalazł kilka czystych kartek, pióro i atrament, a następnie z niemałym trudem przepisał znalezione notatki łowcy. Brodacz w tym czasie zgarnął do kieszeni kołek i kilka srebrnych ćwieków. Po tej krótkiej, lecz skutecznej rewizji, przyjaciele opuścili karczmę.

* * *

- A więc wy chcecie, bym ja wam pomógł? – zapytał z niedowierzaniem stary krasnolud, znany jako Hergal Młot spod Czarnej Iglicy – Zrobiliście ostatnio jatkę w mojej własnej karczmie, a teraz prosicie mnie o pomoc? Niewdzięczni. Cieszcie się, że dalej was nie wyrzuciłem z kwater.
- Cieszymy się niezmiernie, jednak myślę, że mógłbyś nam pomóc. – odpowiedział zakłopotany Runigard.
- A czemuż to? Nie widzę powodu.
- Potrzebujemy tylko rady. – powiedział błagalnie blondyn.
- Ale mi się nie śpieszy, by jej wam udzielić, zaś wam się wyraźnie śpieszy, by ją usłyszeć. – krasnolud pokiwał głową w zamyśleniu.
- A więc wszystko ma swoją cenę? – Runigard wyglądał na zawiedzionego, już myślał, że obędzie się bez wydatków.
- Można i tak powiedzieć.
- Ile chcesz?
- Powiedzcie najpierw, co chcecie wiedzieć?
- Tak więc... – Runigard wyciągnął jedną notatkę i podał ją Hergalowi – Po pierwsze, powiedz nam, co to ma znaczyć. A po drugie, pomóż nam pozbyć się z miasta jednego człowieka, możliwie jak najbardziej zgodnie z prawem.
- Hmm... faktycznie napisane bardzo chaotycznie. – krasnolud przyjrzał się notatce. Po czym uznał – Dacie mi dwadzieścia denarów, to wam pomogę. – pieniądze dostał od razu – Tu jest napisane, że jakiś Retager Evers von Wolfenhorn mieszka na jatkach w południowej dzielnicy. Z tekstu wynika, że zalicza się do jakichś szlachetnych.
- Nie wiadomo gdzie dokładnie mieszka?
- Zaraz poszukam, ale wnioskując z nazwiska to jakiś zachodni graf albo inny wielmoża.
- Taaak. Coś jeszcze się z tego dowiemy?
- Poszukiwany kontaktuje się z Aleksym Gahallerem, karczmarzem i masarzem, być może u niego mieszka.
- Dobrze, coś jeszcze?
- Są jeszcze jakieś notatki dotyczące sposobów walki z...
- Pomiń.- Runigard wyprostował się dumnie – Chyba nie sądzisz, że nie wiemy, jak się walczy?
- Ehe. Wróćmy teraz do tej drugiej sprawy. Kogo chcecie przepędzić? Tego Retagera Eversa? – zapytał krasnolud.
- Nie. Myślimy o łowcy nieumarłych Khakirze Ab’Tarinie.
- Ooo. – krasnolud ucieszył się – znam ja sposób na takich. Założycie pewne stroje, które zdobyłem kiedyś... zgodnie z prawem oczywiście. – krasnolud uśmiechnął się sarkastycznie.

* * *

Khakir otworzył oczy. Ktoś potwornie łomotał w jego drzwi. Pewnie gospodarz. Było już chyba południe, a łowca dalej leżał w swoim pokoju. Kompletnie nie pamiętał, co robił wieczorem. Kiedy położył się spać? Rozumiał tylko czemu. Alkohol. Trzymając się za głowę ruszył otworzyć drzwi. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast gospodarza u progu ukazali się dwaj mężczyźni. Obaj byli w mundurach wojskowych jakiegoś zachodniego państwa, Khakir nie pamiętał którego. Łowcy wydawało się, że skądś ich zna. Jeden: blondyn z nienaturalnie długim nosem, drugi: wielkolud z masywną, czarną brodą. Pierwszy z przybyszów wystąpił i zapytał:
- Moje imię brzmi Traitor. Czy mam przyjemność z Khakirem Ab’Tarinem?
- Tak, to ja. – wystękał łowca. Intruzi wcale mu się nie podobali.
- Mam dla pana list od jaśnie wielmożnego księcia Ernesta z Grinwald. Pilne wezwanie. – nieznajomy podał mu jakąś zalakowaną kopertę. Khakir niepewnie otworzył. W środku, zgodnie z przypuszczeniami, był krótki list.

Szanowny Khakirze Ab’Tarinie!
Piszę jako twój przyjaciel, a zarazem jako władca księstwa Grinwald. Nie będę się tu rozwodził, bo nie ma czasu. W każdym razie źle się dzieje. Kilka wampirów, pojawiło się w okolicy mego pałacu. Musisz do mnie jak najprędzej przybyć, jeśli to ty pomożesz mi pierwszy to nie poskąpię złota. Wiesz przecie, że mój dom bogaty. Proponuję dziesięć tysięcy za załatwienie problemu i tysiąc za samo przybycie. Zwarz na to, że podobne wiadomości kazałem rozesłać do innych sławnych łowców, więc przyjedź czym prędzej.
Przesyłam wyrazy szacunku.

Podpisał:
Ernest Grinwald


Łowca zrobił wielkie oczy, poczym na jego twarzy odmalowało się oburzenie.
- „Ty” pisze się dużą literą! – powiedział.
- Tak? A tak... – Runigard starał się maskować zakłopotanie. Przecież krasnolud mówił, że umie porządnie pisać. – To wina tego nowego skryby, jaśnie wielmożnego. A mówiłem, że ten staruch się nie nadaje. – Harwet posłusznie pokiwał głową.
- Dobrze już. – powiedział łowca – Wyruszę, gdy tylko głowa mi na to pozwoli.
- Ależ panie! Jaśnie wielmożny nie może czekać. Odprowadzimy cię do bram miasta!
- Musimy już teraz? – zapytał bezradnie łowca.
- Tak, musimy. – odpowiedział Runigard, po czym ruszył w kierunku khakirowej szafy, południowiec go powstrzymał.
- Nie musicie, sam się spakuję.
- Byle szybko. – Harwet zrobił groźną minę.
- Tak, oczywiście. Już, już. – rzucił prędko łowca i zabrał się do pakowania. Po dwóch godzinach opuścił miasto. Nie było nawet kłopotów przy bramie. Zadowoleni z siebie towarzysze ruszyli do południowej dzielnicy. Postanowili wreszcie zabrać się za wampira.

* * *

Niezależnie od punktu widzenia południowa dzielnica zawsze była paskudnym miejscem. Właściwie mówiło się, że tylko jeden lokal w niej mógł się zaliczać do porządnych. Był to zajazd Aleksego Gahallera – „Bezgłowe Prosie”. Przez powstałą przy owej karczmie masarnię, mięso serwowano zawsze świeże i dobrej jakości. Ponadto zajazd proponował każdemu klientowi osobistego ochroniarza za dodatkowe trzydzieści denarów dziennie. Te dwa fakty przyciągały majętnych podróżników, ale i nie odstraszały biedniejszych. Tak też karczma „Bezgłowe Prosie” posiadała rangę jednej z najlepszych w mieście.
Mimo tylu pozytywów przyjaciele postanowili pójść do niej uzbrojeni. Harwet poprzykręcał znalezione u łowcy ćwieki do swojej skórzni, a Runigard zaczął nosić kołek w cholewie buta. Obaj założyli obszerne płaszcze, pod którymi schowali broń. Plan na najbliższy tydzień mieli prosty: najpierw wywrócą wampira, a następnie wbiją mu kołek w serce, potem zgarną wynagrodzenie i wżenią się do rodzin szlacheckich.

W zajeździe było pusto. Właściwie jedynymi osobami wydawali się być, głośno rozmawiający, ludzie w rogu sali. Nie było nawet obsługi.
Przyjaciele powolnym krokiem podeszli do grupki. Ludzie nawet nie zwrócili na nich uwagi. A może udawali? W każdym razie Runigard postanowił przerwać ich rozmowę.
- Ekhem. Czy któryś z was wie, gdzie mogę znaleźć gospodarza? – zapytał. Na słowa blondyna z krzesła podniósł się otyły, bogato ubrany człowiek.
- Ja nim jestem. Czym mogę służyć?
- Potrzebujemy pokoju i dobrego jedzenia. Dostaniemy tu takowe? – Runigard przyglądał się twarzom siedzących. Jak miał rozpoznać wampira?
- Oczywiście. Trzy denary za pokój, dwa za wyżywienie. Ma się rozumieć, że jest to cena za dobę, na jednego. – powiedział spokojnie gospodarz. Zrozumiawszy cenę Harwet aż otworzył usta ze zdziwienia. Jednak Runigard zachował zimną krew.
- Zapłacę za trzy dni. – powiedział blondyn. Wydanie kolejnych trzydziestu denarów mocno zubażało ich sakiewki. Musieli jak najszybciej znaleźć tego wampira.

Pokoik dostali znośny. Obszerny, z czystymi łóżkami i szczelnymi oknami. Jedzenie okazało się świetne, a latryna wygodna. Do szczęścia brakowało im niewiele. Runigard zastanawiał się tylko, ile razy można się przeprowadzać w ciągu trzech dni. Uznał, że zdecydowanie więcej niż trzy razy.
Wieczorem zjedli zupę i nie myśląc o wampirze położyli się spać...

* * *

Niektórzy mówią: „Nie śpij, bo cię okradną”; jednak w zaistniałej wówczas sytuacji powiedzenie: „Nie śpij, bo cię obudzą”, byłoby właściwsze. Kilka godzin po zachodzie słońca, gdy mrok stał się ciemniejszy od najciemniejszych myśli, a sen głębszy od najgłębszego znanego nam rowu, drzwi pokoju Runigarda i Harweta otworzyły się z cichym trzaskiem. Postać, która weszła do środka, była wysoka i smukła, odziana w czarny płaszcz. Była wampirem. Intruz spokojnie zaczął przeglądać rzeczy przyjaciół. Na środek pokoju wyrzucał broń, papiery, kołek... bynajmniej nie starał się być cicho.
Runigard nagle się obudził. Otworzył oczy, a gdy zobaczył siedzącą w nogach łóżka czarną, wpatrzoną w niego postać, natychmiast je zamknął. Otworzył ponownie. Osoba nadal tam była. Stalowoszare oczy wierciły dziury w świadomości. Postać milczała.
- Co to ma znaczyć? – zapytał cicho blondyn – To chyba my mieliśmy na ciebie polować, a nie ty na nas.
- Kto wie... – zły, metaliczny glos męski zmroził Runigardowi krew w żyłach.
- Jak nas znalazłeś?
- Przecież sami do mnie przyszliście.
- A, no tak. Zabijesz nas?
- Kto wie...
- Wampirze, jak masz nas zabić to lepiej zrób to szybko, bo jak wstanie Harwet to my zabijemy ciebie. – Runigard nie był do końca przekonany o słuszności swoich słów, jednak je wypowiedział. Tak to z nim było.
- Twój przyjaciel śpi. Nie wstanie szybko.
- Hmm... Skąd wiedziałeś, że to akurat my?
- Obserwowałem was.
- Aha, to nic trudnego? – Runigard był śpiący... i bardzo zmęczony. Wampir wydawał się być dziwny. Właściwie czemu nie zapytać? – Ej, to będziemy tak siedzieć do rana? Zabijesz mnie czy pozwolisz się wyspać?
- Tak. Może jednak ludzkie sposoby są najlepsze?
- Jakie spos... – zaczął blondyn, lecz urwał. Zasnął.


* * *

Następnego ranka przyjaciół obudziło gwałtowne pukanie do drzwi. Runigard ociągając się wstał. Ciągle zastanawiał się, czy ten wampir w nocy był snem, czy nie? Żadnych śladów w pokoju nie znalazł, jednak wątpliwości pozostały.
Za drzwiami czekała smukła postać, ubrana w błękitną szatę z kapturem zaciągniętym na twarz. Mag? Osoba bez słowa wręczyła zszokowanemu Runigardowi kopertę, poczym zniknęła. Blondyn nie zdążył powiedzieć nawet jednego słowa, leżący na łóżku Harwet tym bardziej. Jednak po chwili razem rozerwali lak i zaczęli czytać list:

Drodzy Runigardzie i Harwecie!

Doszły mnie słuchy, że ostatnio cienko przędziecie. Z tego powodu zapraszam Was do mej wieży w Hellendor. Przezimujecie u mnie, poopowiadacie różne historie. Jakoś będzie. Tylko zjawcie się jak najszybciej. Jeszcze w tym tygodniu. Mam dla was coś specjalnego!

Pozdrawiam,
Mistrz Magii Sewerjusz Kress


P.S. Wiadomość tę ma dostarczyć mój uczeń, przepraszam za niego, nie jest specjalnie rozmowny.

- To co? – zapytał Runigard – Ruszamy?
- E. Ja bym jeszcze zapolował na tego wampira, ale skoro czarodziej wzywa. – powiedział obojętnie Harwet.
- Właściwie to słabo go znamy, bardzo miło z jego strony, że nas zaprosił.
- Tak, bardzo. Więc zbierajmy się!
Przyjaciele jak na komendę wstali i zaczęli zbierać swój majątek do toreb. Następnie przeszli się po mieście w celu załatwienia różnorakich niedokończonych spraw. Wieczorem byli gotowi do drogi. Pięć dni później zawitali do bram miasta Hellendor.

* * *

Harwet i Runigard siedzieli w rozległym pokoju w wieży czarodzieja Sewerjusza Kressa. Kolejna przeprowadzka. Przekonanie o własnym idiotyzmie przyćmiewało nawet to, że resztę zimy spędzą w luksusie. Zaraz po przyjeździe okazało się, że żadnego zaproszenia czarodziej nie wysyłał. Dodatkowo magik ten w ogóle nie miał ucznia. Szczęśliwym trafem Mistrz Serwerjusz cierpiał na nudę i z miłą chęcią zgodził się gościć Runigarda i Harweta. Ci natomiast równie chętnie zaproszenie przyjęli. Tylko trochę im było smutno z powodu własnej naiwności. Zrozumieli jednak, z czyjej winy opuścili Engelberg.
- Harwet? Pamiętasz jak opowiadałem ci ten mój niby-sen. – zapytał przyjaciela Runigard.
- Tak. To wcale nie był sen. Prawda?
- Chyba tak. Wampiry to nieprawdopodobnie sprytne istoty.
- Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Ot co!
- Kto wie... W każdym razie następnym razem na wampira zlecenia nie biorę.
- Co, za trudny przeciwnik? – Harwet uśmiechnął się.
- Kto wie? Ja jednak po prostu nabrałem do nich respektu.
- Co ty z tym „Kto wie...”?
- Pojęcia nie mam dlaczego, ale spodobało mi się.


Ostatnio zmieniony przez Lawicky dnia 19.02.2008 o 19:56, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Jak ubić wampira?
Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin