Teslar Forum

Wszystko o fantastyce i RPG

Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza -> Jaszczuroludzie
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Jaszczuroludzie
PostWysłany: 26.09.2007 o 10:34
Testudos
Korwin-Mikke, o-o!

 
Dołączył: 10 Wrz 2007
Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Głogów





Część pierwsza, poprawiona.


Trzasnęło. Tuziny pochodni ustawionych w sporym kręgu zapłonęły jaskrawym, błękitnym światłem. Wewnątrz w kole otoczonym łuczywami stały trzy postacie. Dwie z nich były jaszczuroludźmi, z grubsza humanoidalnymi istotami, przypominającymi skrzyżowanie człowieka z jaszczurką. Pierwszy ze stworów łuskę miał hebanowo-czarną, o dwie stopy przewyższał człowieka. W zielonych, gadzich oczach kryło się zaciekawienie. Stwór opierał się o poskręcany, drewniany kostur, na którym wciąż widniało kilka liści. Gad był wiotki, w przeciwieństwie do olbrzyma stojącego za nim, o czerwonej łusce i szczękach, które mogłyby rozgryźć drzewo na dwoje. Przednie, pazurzaste łapy zaciskały się na olbrzymiej, kolczastej buławie. Przez kark i ogon stwora biegł rząd pancernych płyt kostnych. Jaszczuroludź mierzył nieco ponad dwadzieścia stóp wzrostu. Ostatnią osobą był niski i chudy człowiek w przepastnym habicie z kapturem.
- A więc... - zaczął jaszczur o czarnych łuskach. - Mówisz, że za dwa dni karawana wypełniona uzbrojeniem i pożywieniem dla ludzi znajdzie się godzinę drogi na wschód stąd?
- Tak... - wyszeptał człowiek.
- TO KŁAMSTWO! - zagrzmiał czerwony kolos. - Chce nas wciągnąć w pułapkę!
- Uspokój się, Szkarłatny. Człowieku, dlaczego pomagasz nam, a nie swym pobratymcom?
- Mam z nimi swoje pewne... Porachunki... - mężczyzna zdjął kaptur.
Cała twarz była poznaczona bliznami, w miejscu oka ziała wypalona dziura, sporej części nosa i prawego policzka brakowało. Z głowy sterczała żałośnie kępka włosów, jednego ucha brakowało, drugie było straszliwie postrzępione.
- To zrobił mi jeden z setników tej armii! Oni wszyscy są tacy sami, powinni zginąć!
Szkarłatny uśmiechnął się lekko, ukazując ostre jak brzytwy kły.
- Wiadomo coś o jakichś atakach?! - zagrzmiał.
Człowiek skrył twarz ponownie w cieniu kaptura.
- Tak... Atak na waszą osadę przy zachodnim krańcu Gór Mglistych nastąpi, gdy księżyc osiągnie pełnię.
- Toż to za jedenaście dni! - wykrzyknął mniejszy z jaszczuroludzi.
- Przy Górach mglistych mamy siedem osad, lecz prawie wszystkie znajdują się w ich centrum lub na wschodzie. Na zachodzie jest tylko... - Szkarłatny zamarł. - To jest wylęgarnia!
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwał ponownie głos kolosa:
- A więc postanowione. Ja wyruszam do wylęgarni, a ty, Hebanowy Mędrcze - Szkarłatny wskazał jaszczura z kosturem - ruszysz zniszczyć wrogą karawanę!
- Ile mamy jednostek w tamtej wylęgarni? - zapytał czarny jaszczuroludź.
- Nie wiem czy nawet pięciu żołnierzy - mruknął Szkarłatny. - Zabraliśmy ich stamtąd, by bronić warowni na Strzelistym Wzgórzu. Nadal tam są.
- Strzeliste Wzgórze jest dwieście mil od wylęgarni!
Kolos pokiwał smętnie głową.
- Skąd weźmiesz wojska?!
Szkarłatny pomyślał chwilę, po czym rzekł:
- Podczas wyprawy odbiję trochę na prawo i zawadzę o placówkę Szmaragdowej Strzały.
- Ilu ma jaszczurów?
- Około czterdziestu. - odrzekł natychmiast Szkarłatny.
Hebanowy Mędrzec westchnął.
- Mam nadzieję, że to wystarczy.
Ich spojrzenia zatrzymały się na człowieku.
- Co ty tu jeszcze robisz?
- Nie, nic... - machnął ręką mężczyzna i odszedł szybkim krokiem.
Krąg światła znajdował się pośrodku niewielkiego obozu składającego się z jakiegoś tuzina namiotów ze skóry. Wymijając tymczasowe budowle człowiek oddalił się w pośpiechu.
- Masz zamiar wyruszyć sam? - zapytał Hebanowy.
Kolos pokręcił głową.
- Zabiorę ze sobą sześciu jaszczurów stąd. A ty skąd weźmiesz armię?
Hebanowy Mędrzec zamyślił się i po kilkudziesięciu uderzeniach serca rzekł:
- To ty jesteś specem od wojsk, poradź coś.
Z nosa Szkarłatnego wydobyły się wąskie pióropusze dymu.
- Na Oddział Uderzeniowy nie ma co liczyć. Najbliższy, oddział: „Kieł” jest ponad dwieście mil stąd, na zachodzie. Możesz zebrać jaszczurów stąd i ruszyć do osady Ablinght, na wschód. Jeden dzień szybkiego marszu, więc jeśli się uwiniesz, powinieneś złapać karawanę.
Ponownie nastała cisza.
- Czekaj... - Hebanowy Mędrzec wzniósł pazur do góry. - Powiedziałeś, że Kieł jest na zachód. Zmierzasz w tamtym kierunku.
Na twarzy Szkarłatnego zagościł lekki uśmiech.
- Rzeczywiście. A więc wyruszajmy już teraz, w tej chwili.
- Dobrze prawisz.
- Wstawać, zimnokrwiści! - ryknął Szkarłatny.
W przeciągu dwóch minut krąg zaroił się od dobrze zbudowanych, wyższych o stopę od Hebanowego mędrca jaszczuroludzi o łuskach koloru mchu. W rękach dzierżyli zakrzywione miecze, łuki, włócznie i topory. Szkarłatny stanął przed zebranymi.
- Zbroić się, bracia! - obóz wypełnił się okrzykami kolosa. - Wyruszamy nieść zagładę ciepłokrwistemu pomiotowi!
- Śmierć dla najeźdźców! - zawtórował Hebanowy Mędrzec.
- Śmierć! Śmierć! Śmierć! - podjął tłum.
Szkarłatny wzniósł buławę.
- ŚMIERĆ NAJEŹDŹCOM! - ryknął.
Stado ptaków wzbiło się w powietrze, przerażone hałasem...
***
- Panie, nie sądzę, żeby cała ta kampania była dobrym pomysłem. I jeszcze ta podróż...
Wysoki, chudy człowiek ubrany w zwiewną szatę stał w podskakującym co chwila wozie, wypełnionym księgami, pergaminami, kałamarzami, piórami i szklanymi fiolkami. Na krańcach wozu stały dwa obite skórą fotele. Na ziemi leżał dywan, wnętrze oświetlone było kagankami.
- Nie bój się, otacza nas sześćdziesięciu zbrojnych...
Niski i krępy mężczyzna, o łysej czaszce i zadbanych, sumiastych wąsach stał naprzeciwko mężczyzny w szacie. Łysy mówił melancholijnym, powolnym głosem. Odziany był w skórzany płaszcz, pod którym widać było zarysy kolczugi. Do zdobionego pasa przypasano pochwę z mieczem. Człowiek w szacie odgarnął długie, kasztanowe włosy za ucho. Spojrzenia mężczyzn spotkały się ze sobą.
- Przez tę twoją kampanię zginęło już półtora tysiąca żołnierzy! Głupie jest także wyruszenie z garstką zbrojnych do obozu wojskowego! Możesz zginąć! - krzyknął kasztanowłosy.
- Nic mi się nie stanie, a życie żołnierzy nic mnie nie obchodzi... I uspokój się, Gudwulfie.
Wysoki człowiek zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Wokół dłoni zaczęły błyskać płomienie. Mag, bo właśnie nim był, wyprostował ramię, wskazując drzwi w pojeździe.
- Wyjdź! - krzyknął.
Łysy poderwał się z oburzeniem na twarzy i wymierzył uczonemu cios pięścią w podbródek. Gudwulf zachwiał się i runął na ziemię.
- Nie waż się mówić takim tonem do władcy!
Ów władca otworzył z hukiem drzwi i wyszedł na zewnątrz. Mag wzniósł dłoń, wokół, której zatańczyły szmaragdowe płomienie. Po chwili jednak zgasły.
- Nie mogę... - syknął powalony, patrząc przygnębionym wzrokiem na ziemię.
Wstał. Coś kłuło go w plecy. Na podłodze ujrzał kawałki szkła i plamę krwi.
- O nie... - wyszeptał mag i wypadł z wozu.
Uderzył o twardą ziemię i stracił przytomność...
***
Szkarłatny maszerował raźno przez rozmokły las. Jesień była bardzo wilgotna. Ciało kolosa chroniła olbrzymia zbroja łuskowa, podbita futrem. O ramię opierał buławę. Za Szkarłatnym, przez las szło, a raczej biegło, sześciu jaszczurzych żołnierzy. Ubrani byli w grube skóry, a w dłoniach dzierżyli różnorakie oręże. Nagle Szkarłatny zatrzymał się. Stał przed wypalonym kręgiem drzew, który zasłany był ciałami ludzi i jaszczurów. Wiele ciał miało rany od ognia. Oddział z rozpędu wpadł na plecy Szkarłatnego, który nawet tego nie zauważył. Można by przysiąc, że w oku kolosa zakręciła się łza. Olbrzym brał udział w tej bitwie, kilka miesięcy temu. Pamiętał ją jak dziś. Wtedy zawiódł go rozum, a jego poczynaniami zawładnął instynkt. W berserkerskim szale jaszczur spalił wszystkich żołnierzy uczestniczących w bitwie: jaszczuroludzi też. Szkarłatny spojrzał w niebo. Otworzył paszczę i w powietrze wystrzelił strumień płomieni długi na pięćdziesiąt stóp.
- ŚMIERĆ CIEPŁOKRWISTYM! - wydobyło się z jego gardła.
Ptaki wzbiły się w powietrze, okoliczna zwierzyna spłoszyła się i uciekła wgłąb lasu. Szkarłatny zasalutował poległym buławą i ruszył naprzód...
Zobacz profil autora
PostWysłany: 30.09.2007 o 13:53
Ritzefeld
Nowicjusz
Nowicjusz

 
Dołączył: 30 Wrz 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3





Cytat:
Gudwulfie
- Zapachniało hrabią Guthwulfem z Utanyeat (T. Williams, trylogia "Pamięć, Smutek, Cierń")

Tysiąc pięciuset zbrojnych zginęło wcześniej Kamilo.

Akcja dzieje się za szybko. To jest jedno z moich największych zastrzeżeń, niekiedy tekst brzmi dziwnie, czasem możnaby lepiej coś ująć.

Ten starzec pewnie wyszedł stąd, że to był mag i Kamilo pomyślał o tym, że jak mag, to stereotyp: mądry staruszek z laską i długich szatach. Koniecznie długie, szare włosy. Wygląd nieco gandalfowaty.

Muszę przyznać, że nie bardzo mi się widzą jaszczuroludzie z płomieniem w gębie.

Ale poza tym to... ŚWIETNE!

Piękna fabuła, dobrze dobrane odległości, nazwy i określenia (i po parudziesięciu uderzeń serca) chociaż są i drobne błędy (ci "zimnokrwiści" mi nie leżą)

Ale tak to dobre, naprawde dobre. Przyznam, że ponieważ nie potrafię oceniać swoich opek, to może być lepsze od moich.

Kopia z forum traviana. Zamieścić WW, test?
Zobacz profil autora
PostWysłany: 30.09.2007 o 14:08
Testudos
Korwin-Mikke, o-o!

 
Dołączył: 10 Wrz 2007
Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Głogów





Cytat:
- Zapachniało hrabią Guthwulfem z Utanyeat (T. Williams, trylogia "Pamięć, Smutek, Cierń")
]
Nie czytałem ^^

Imię z generatora ;D

Cytat:
Ten starzec pewnie wyszedł stąd, że to był mag i Kamilo pomyślał o tym, że jak mag, to stereotyp: mądry staruszek z laską i długich szatach. Koniecznie długie, szare włosy. Wygląd nieco gandalfowaty.

Ale o jakiego starca chodzi? Em...?
A, doczytałem do końca postu. Już rozumiem ^^

Cytat:
Muszę przyznać, że nie bardzo mi się widzą jaszczuroludzie z płomieniem w gębie.

Jeden. Jeden jaszczuroludź.
I widzi mi się bardzo xD

Cytat:
ci "zimnokrwiści" mi nie leżą

A co w tym złego? ^^

Cytat:
Kopia z forum traviana. Zamieścić WW, test?

Nie trzeba ^^

Miło cię widzieć!
Pochwal się pracami, o których wspominałeś.
Zobacz profil autora
PostWysłany: 30.09.2007 o 14:39
Ritzefeld
Nowicjusz
Nowicjusz

 
Dołączył: 30 Wrz 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3





Mhm, ale pierwej spójrz na PW.

Przynajmniej na pierwszą część, bo ta "WW" to mówiąc szczerze wyszła mi tak średnio, bo jest masa powtórzeń. Inne błędy to pikuś.

A inne prace zamieszcze wkrótcę. Może jutro Twisted Evil
Zobacz profil autora
PostWysłany: 04.10.2007 o 20:42
Testudos
Korwin-Mikke, o-o!

 
Dołączył: 10 Wrz 2007
Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Głogów





Druga cześć. Poprawiona, a jakże ^^

Gudwulf otworzył oczy. Czuł ostry ból przeszywający jego plecy. Siedział w swoim wozie, tors owinięty miał bandażami.
- O, wreszcie się obudziłeś, łamago! - czarodziej usłyszał głos Eryka, ich polowego medyka. - Przez ciebie podróż będzie trwać pół godziny dłużej!
Lekarz siedział spokojnie na drewnianym taborecie. Był łysy, miał ostre rysy twarzy i gęstą brodę przetykaną siwizną.
- Pretensje miej do naszego sprawiedliwego - Gudwulf wypowiedział to słowo wyraźnie przesycając je sarkazmem - władcy. Gdyby mnie nie uderzył, nic by się tu nie wydarzyło!
- Czyli to wina naszego pana? - Eryk parsknął. - Najgorsza wymówka, jaką słyszałem.
Wokół dłoni maga zapłonął ogień. Poręcze fotela pokryły się płomieniami.
- No dalej, atakuj! - krzyknął Eryk. - Nie boję się twoich sztuczek!
Gudwulf wstał. Wzniósł pięść. I zrezygnował. Płomienie zgasły, mag opadł na fotel.
- Nawet nie wiem, po co cię tu trzymamy - medyk cmoknął z niezadowoleniem i wyszedł z wozu.
Bandaże zajęły się płomieniami.
- Przeklęci durnie... - mruknął Gudwulf patrząc na przeciwległą ścianę.
Strzępki spalonych opatrunków upadły na ziemię. Jedna z wielkich ksiąg na podłodze zajęła się ogniem. Na plecach i piersiach maga nie było nawet najmniejszego oparzenia, mimo, że czarodziej przed chwilą najnormalniej na świecie płonął.
- E... Może byś to zgasił? - Gudwulf usłyszał piskliwy głosik obok lewego ucha.
- Kto tu jest?! - krzyknął mag, rozglądając się nerwowo.
- Ciszej... Zgaś to, a się ujawnię.
Czarodziej otworzył drzwi i wyrzucił przez nie strzępki bandaży.
- Ekhm... Książka.
Mag spojrzał na tom. Na skórzanej widniał napis „Bestie magiczne”, który po chwili zniknął, pożarty przez ogień. Gudwulf kopniakiem usunął książkę z wozu. Zamknął drzwi.
- Ten magus chyba oszalał - usłyszał z zewnątrz.
- Przeklęci kretyni - mruknął mag. - A teraz ujawnij się, nieznajomy.
Przed Gudwulfem zmaterializowała się, a raczej po prostu zmieniła kolor, mała jaszczurka stojąca na filigranowych łapkach. Przypominała stwora zwanego kameleonem, o którym czarodziej czytał na uniwersytecie. Mierzyła jakąś stopę wzrostu.
- No świetnie - westchnął mag. - Zabij mnie, mam to gdzieś...
- A po co?
- Nie chcesz mnie zabić? - Gudwulf zamrugał ze zdziwienia.
- Nie. Zauważyłem, że nie lubisz ludzi cię otaczających i jesteś przeciwko tej kampanii...
Gudwulf pochylił się.
- To prawda - rzekł.
- Moglibyśmy cię zwerbować... Zaatakujemy tę karawanę za niecałe dwa dni...
- Jesteś naprawdę nieostrożny... - mruknął mag.
- Wcale nie. Potrafię wyczuć kłamstwo, gdybyś mnie oszukał, zabiłbym cię.
- A więc... Co to za... Czekaj! Jeśli odmówię, to będę znał te informacje!
- Jeśli odmówisz, to po prostu cię zabiję. - jaszczurka wzruszyła ramionami.
- Czyli nie mam wyboru?
- Możesz walczyć, ale wtedy prawdopodobnie zginiesz.
Gudwulf wciągnął głośno powietrze do płuc.
- Wy, jaszczuroludzie, jesteście naprawdę bezwzględną rasą.
- Nie jestem dokładnie jaszczuroludziem - stworek uśmiechnął się złośliwie. - Jestem... Wynaturzeniem. A poza tym, walczymy o przetrwanie gatunku, czyż nie? To jesteś z nami, czy przeciwko nam?
- Z wami - oznajmił czarodziej szeptem.
- A więc dobrze... Gdy zaatakujemy, wywołaj jak najwięcej zamieszania wśród oddziałów.
- Hę? - zdziwił się czarodziej.
- Eksplozje, wybuchy. Zabij jak najwięcej.
- Zginę. - mruknął Gudwulf.
- Jak dobrze słyszałem, masz to gdzieś.
- Do teraz. Miałem nadzieję, że poprzez te przymierze zobaczę jak żyjecie, może nawet obmyślę jak zakończyć konflikt.
- Jak zakończyć konflikt? Ludzie będą nas atakować dopóki ich nie pokonamy. Gdy zniszczymy te ich potęgi militarne, zaprzestaną ataków.
- Do czasu... - mruknął mag.
- Do czasu - potwierdził jaszczur. - Ale będą się nas bać. Nie podniosą na nas ręki.
- Nie pomyśleliście o zaatakowaniu ludzi?
- Jesteśmy pokojową rasą. Nie potrzebujemy nowych terenów.
- Na to wygląda - Gudwulf wzruszył ramionami.
Zapadła cisza.
- A więc jak będzie to wyglądało?
- Możesz po prostu ruszyć ze mną do mojego oddziału. Musisz tylko szybko przebierać nogami, jesteśmy ciągle w ruchu.
- A dokąd to ten wasz oddział zmierza?
- Po posiłki by zniszczyć ten konwój. Ilu jest tu żołnierzy?
- Sześćdziesięciu.
- Co wieziecie?
- Uzbrojenie, pożywienie oraz jednego z hrabiów.
Jaszczur popatrzył na maga z niezrozumieniem.
- Jednego z władców, przez których ludzie wtargnęli na wasze ziemie.
- Dziękuję ci serdecznie. Dzięki tobie nie muszę wykonać rutynowego zwiadu. Ruszajmy!
- Co z księgami? - mag uniósł brwi.
- Przeżyjesz chyba ich stratę. Po ataku prawdopodobnie je odzyskasz. Otwórz drzwi - czarodziej postąpił tak - i idź naprzód, ujawnię się pod tamtą sekwoją.
Gudwulf spojrzał na kolosalne drzewo. Kiwnął głową ze zrozumieniem i zamknął drzwi. Założył na siebie szatę, ostrożnie, żeby nie podrażnić ran, choć teraz zasklepionych przez ogień. Jaszczur zniknął. Mag wyminął ponurego żołnierza w kolczudze i szyszaku, opierającego o ramię włócznię. Szedł przed siebie, nawet nie spoglądając na karawanę. Schował się za sekwoją. Pojawił się obok niego jaszczur.
- Jak ci w ogóle na imię? - zapytał mag.
- Zwinniak.
- Ja jestem Gudwulf.
- Dobrze. Ruszajmy...
***
Srebrna Strzała potarł bokiem o korę drzewa. Był on wynaturzeniem, tak jak Szkarłatny. Jednak nie miał płomiennego oddechu czy też potężnej, wielkiej sylwetki. Srebrna Strzała nie miał nóg. Pełzał jak wąż po podłożu. Za jego głową widniał kobrzy, skórzasty kołnierz. Jego łuski były koloru matowego srebra. Strzała miał cztery ręce. Cztery potężne, muskularne ramiona. U boku jaszczuroludzia widniały dwa łuki i dwa kołczany pełne strzał. Wąż spojrzał na kotlinę pod nim. Mieścił się tam obóz złożony z dwudziestu namiotów. Zagłębienie otoczone było zewsząd drzewami. Obóz Srebrnej Strzały doglądał jednego z nielicznych traktów w krainie jaszczuroludzi znajdującego się w pobliżu. Był także oddziałem szybkiego reagowania.
- Czas na patrol... - ziewnął wąż. - Dwóch żołnierzy do mnie!
- A po co, kapitanie? - zapytał niski jaszczur o szarawych łuskach.
- Rutyna...
***
Hebanowy Mędrzec szedł. A dokładnie lewitował kilka centymetrów nad ziemią. Za nim maszerowało trzydziestu jaszczuroludzi, odzianych w skórzane i żelazne pancerze, dźwigających namioty. Atmosfera była ponura, nikt nic nie mówił. Ciszę przerywał tylko chrzęst gałęzi w ciemnym lesie. Trzeba zarządzić postój... Moi ludzie mogą maszerować nieprzerwanie przez dwie doby, ale zmęczeni się nie przydają... Zresztą, idziemy już pół dnia...
- Czas na odpoczynek! - rzucił Hebanowy Mędrzec. - Dwadzieścia minut, kolejny postój w Ablinght!
Oddział stanął i rozszedł się w las. Mędrzec padł na ziemię i zaczął przeszukiwać miejsce odpoczynku. Po dziesięciu minutach zebrał kilka jadalnych korzeni, garść jagód, parę larw i smakowite szyszki jodły. Żołnierze zaczęli wracać. Pousiadali w różnych miejscach polanki i zaczęli jeść zdobyte przez siebie pożywienie.
- Ruszamy! - po chwili rozkazał Hebanowy i wstał.
Zaczął ponownie lewitować wprzód. Jaszczuroludzie podążyli za nim.
- Bracie... - rzekł jeden z jaszczuroludzi, podchodząc do Mędrca.
Był to sierżant, wysoki jaszczuroludź o brązowych łuskach. Na plecach miał olbrzymi, dwuręczny miecz. Zajadał się młodymi gałęziami brzozy.
- Tak, Drewnoskóry? - uniósł brwi Hebanowy Mędrzec.
- Gdzie jest Zwinniak?
- Nie martw się o brata. Czyni swoją powinność.
- Ach tak... - sierżant wmieszał się w tłum.
***
- Trakt... - szepnął Szkarłatny, wchodząc na ubitą drogę.
Oddział podążał kilka kroków za nim. Widocznie strach spowodowany przedstawieniem na polu bitwy minął. Kolos stanął jak wryty.
- Srebrna Strzało! - ryknął. - Ty gadzino! Chodźże no tu!
Spomiędzy drzew wysunął się Srebrna Strzała, jaszczuroludź-kobra. Trzymał napięte dwa łuki. Stąpały za nim dwa jaszczury, uzbrojone w tę samą broń co ich kapitan. Opuścili oręże, pozdejmowali strzały z cięciw i ukryli je w kołczanach.
- Jesteś coraz gorszy - pogroził żartobliwie palcem Szkarłatny Srebrnej Strzale.
- Ach tak, roztyłem się nieco. W okolicy są całkiem smaczne traszki... Musisz spróbować.
- Będziesz miał okazję nieco się zmachać. Zbieraj oddział, ruszamy do wylęgarni w Górach Mglistych.
- Hę? - Srebrna Strzała uniósł brwi.
- Gdy księżyc osiągnie pełnię, ludzie zaatakują.
- Myślałem tylko, że przyszedłeś tylko mnie skrytykować - westchnął wąż.
- Żołnierze - przypomniał Szkarłatny.
- Się robi. Poszarzały! - wykrzyknął Srebrna Strzała do jaszczura o szarych łuskach. - Idź do oddziału, każ im się zebrać i zdobyć jak najwięcej prowiantu! Macie godzinę! Ja zostaję tutaj!
- Gdzie mamy się spotkać? - zapytał jaszczuroludź.
- Tu gdzie stercz. - zmrużył oczy Srebrna Strzała.
- Już się robi, kapitanie! - Poszarzały zasalutował i oddalił się.
Kobra przeniosła spojrzenie na Szkarłatnego.
- A więc, czeka nas wojna, tak...?
Zobacz profil autora
PostWysłany: 04.10.2007 o 20:46
Lawicky
Emisariusz
Emisariusz

 
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Festung Breslau





Znowu jaszczuroludzie! phi... ale miło się czyta... Smile
Zobacz profil autora
PostWysłany: 08.10.2007 o 16:05
Namaxa111
Terminator
Terminator

 
Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Za krajową 7.





Stare dobre jaszczulodzie v2 poprawione. Nom, nom. To samo ale w innej okładce. Co prawda, to prawda czyta się miło.
Zobacz profil autora
PostWysłany: 13.10.2007 o 21:55
Testudos
Korwin-Mikke, o-o!

 
Dołączył: 10 Wrz 2007
Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Głogów





Trzecia część.
Miłego czytania!


- To niedaleko - powiedział cicho Zwinniak.
- Jasne... - mruknął Gudwulf.
Poruszali się gęstym lasem. Mały jaszczur powiedział, że to droga na skróty. Mag miał porwaną szatę, gołe piersi były pokryte świeżymi skaleczeniami od gałęzi krzewów. Bolały go nogi. Szedł szybkim marszem już ponad dwanaście godzin.
- To naprawdę niedaleko - rzekł Zwinniak. - Nie kłamię.
Gudwulf przeskoczył przez strumyczek, obijając sobie lewą stopę o korzeń, na którym wylądował. Skórzane trzewiki były w strzępach.
- Stój - szepnął jaszczuroludź i zaczął nasłuchiwać.
Mag wykorzystał tę chwilę i usiadł na pniu powalonego drzewa. Dyszał ciężko. Zaczął rozcierać obolałe stopy.
- Odgłosy bitwy - szepnął mały jaszczur i zaczął powoli stąpać naprzód.
Czarodziej po chwili dołączył do niego. Sam zaczął słyszeć szczęk oręża i jęki umierających. Odgłosy nasilały się. Las urwał się. Gudwulf ujrzał walkę..
***
Hebanowy Mędrzec, lewitujący na przedzie swojego oddziału rzekł:
- Dojście tam to kwestia najwyżej godziny.
Rozległy się za nim westchnienia ulgi. Jaszczuroludzie szli dalej, pogrążeni w ciszy. Milczenie przerwał donośny rumor, jakby runęło coś ciężkiego.
- Szybciej! - wykrzyknął szaman.
Przestał lewitować. Szybciej będzie biegiem. Popędził biegiem na przód. Wojownicy wyprzedzili go, odrzucając obozowy ekwipunek i dobywając broni. Oddział wybiegł na spory kawałek wykarczowanego lasu. Oddział wybiegł w środek bitwy.
Walka toczyła się pomiędzy prostymi, drewnianymi szałasami, z których część płonęła lub była zawalona. Na ziemi leżały ciała jaszczuroludzi i ludzi. NIE! To nie byli ludzie. To były ludzkie zwłoki w zaawansowanym stanie rozkładu! Gdzieniegdzie bielały kości, wokół unosił się smród. Takie same istoty walczyły z jaszczurami. W rękach trzymały najróżniejsze oręże. W ich oczach tkwiła pustka...
- Do ataku! - ryknął Drewnoskóry, wymachując zakrzywionym mieczem.
Pod jego ciosami na ziemię padły dwa potwory.
- Wsparcie! - wykrzyknął krępy jaszczuroludź o pomarańczowych łuskach walczący w środku wioski. - Zebrać się! Dołączyć do oddziału wsparcia!
***
- Masz szansę się wykazać. - mruknął Zwinniak, spoglądając na walczących.
Gudwulf nie słuchał go.
- Chaos, chaos... Wszędzie krew... Umarli powstali z grobów... Śmierć przezwyciężona... Nekromancja... - szeptał mag złowieszczo. - NEKROMANCJA! - ryknął.
Przed oczyma stanął mu obraz ojca: chudy mężczyzna w czarnym, postrzępionym płaszczu ze skalpelem stojący nad zwłokami... Nad zwłokami własnej żony... To on ją zabił... W Gudwulfie wezbrała się wściekłość. Na usta wypełzło mu słowo uznawane przez magów ognia za synonim zagłady i zniszczenia.
- INFERNO!
Słowa w sumie nie miały znaczenia. Liczyła się moc. Moc w magu. W Gudwulfie było jej za dużo. Musiała się gdzieś wyładować. Czarodziej eksplodował płomieniami. Ogień otoczył go całego, wypalając doszczętnie ubranie, włosy, brwi, rzęsy. Pokryło go sadzą.
Najstraszniejsze było to, że Gudwulf kontrolował tę moc.
Dwa ogniste dyski wyfrunęły z dłoni maga i eksplodowały pomiędzy nieumarłymi. W powietrze wzbił się tuzin przypalonych ciał, które z plaśnięciem opadły na ziemię. Ręce zdawały się być maleńkimi wulkanów. Ogniste bomby leciały w kierunku nieumarłych, rozrywając ich na strzępy. Wkrótce jednak pandemonium zaczęło słabnąć. Nagle Gudwulf upadł na ziemię i zgasł. Leżał tak, nagi i osmalony. Wściekłość minęła.
***
Jaszczuroludzie byli zaskoczeni pomocą ludzkiego maga. Ale nie sprawiło im to żadnego problemu. Oddział Mędrca wymieszał się z wojskami z Ablinght. Hebanowy spoglądał jak mag „gaśnie”. Nieumarli rozdzielili się na dwie grupy. Jedna zmierzała ku magowi, druga walczyła z jaszczuroludźmi.
- Czas na mnie... - mruknął jaszczurzy szaman.
Wycelował pazurzastą łapą w nadbiegających do maga trupów. Pierwszy z nich padł na ziemię, z rękoma wzniesionymi do ciosu. Zamienił się w kamienny posąg. Kolejna dwójka roztrzaskała się na gruncie. Po chwili przed magiem piętrzył się mur z kamiennych ciał. Hebanowy Mędrzec dyszał ciężko. Linia obrony jaszczuroludzi została rozbita. Łuskowaci wymieszali się z umarłymi. Na szczęście, wrogów nie pozostało zbyt wielu. Drewnoskóry i jaszczuroludź o pomarańczowych łuskach stali przy nim, tnąc nieumarłych. Kilkadziesiąt uderzeń serca później, bitwa ucichła.
- To już koniec - orzekł Drewnoskóry.
Na piersi miał popękane łuski i szeroką ranę ciętą. Zielonkawa krew kapała na ziemię.
- Co robimy, Mędrcze? - ranny sierżant przemówił ponownie.
- Wydaj rozkazy... Ja muszę odpocząć...
Usiadł na ziemi, dysząc ciężko. Zlustrował okolicę. Zasłana była ciałami jaszczuroludzi i nieumarłych. Szaman zaczął je liczyć.
- Wy dwaj, idźcie po tego człowieka! - krzyczał Drewnoskóry.
Nim Hebanowy Mędrzec skończył liczyć, uklęknął przy nim pomarańczowłuski jaszczur.
Straciliśmy trzydziestu wojowników. Siedmiu z waszego oddziału. Kolejnych dwudziestu jest lekko rannych, sześciu ciężko ranionych. Dwóch umiera. Proszę, pomóż im!
Szaman wstał.
- Jak cię zwą?
- Płomienny, mój panie. Jestem tutaj sierżantem.
- Gdzie leżą umierający?
Sierżant Ablinght wskazał rząd ciał leżących równolegle do siebie, ustawionych wzdłuż lasu. Hebanowy Mędrzec ruszył w tamtą stronę. Stanął nad dwoma umierającymi. Jednemu z piersi sterczało żeleźce kosy, drugi miał roztrzaskaną czaszkę.
- Dlaczego nie ma tu medyka?! - krzyknął szaman, oburzony.
- Zajmuje się ciężej rannymi, którzy mają szanse na przeżycie - wyjaśnił Płomienny.
Mędrzec pokiwał głową. Przystawił dłonie do piersi pchniętego kosą.
- Jak powiem, byś wyrwał żeleźce, zrób to. - szepnął.
Sierżant pokiwał głową. Hebanowy zamknął oczy. Z jego dłoni popłynęło zielonkawe światło, łapczywie pochłonięte przez umierającego.
- Już!
Hebanowy Mędrzec usłyszał obrzydliwe mlaśnięcie. Strumień zieleni zwiększył się. Szaman otworzył oczy. Rana była zasklepiona. Mędrzec czuł się jeszcze słabszy. Tak działa leczenie. Oddajemy życie komuś innemu. Podszedł do drugiego.
- On nie żyje... - szepnął ktoś.
Był to Drewnoskóry. Pojawił się za Mędrcem. Miał rację. Jaszczuroludź nie oddychał.
- Będzie żył - oznajmił twardo Hebanowy.
- Zgadzam się - usłyszeli miękki głos.
Ludzki mag, owinięty spłachetkiem płótna, prawdopodobnie z jakiegoś zawalonego szałasu stanął nad rannym. Hebanowy Mędrzec uśmiechnął się do niego życzliwie.
- Pospieszmy się - rzucił człowiek.
- Razem?
- Razem - potwierdził czarodziej.
Przyłożyli dłonie do piersi martwego. Obydwoje wyczuli, że w na pozór martwym wojowniku tli się iskierka życia. Popłynęło zielone światło, półmartwy zaczerpnął gwałtownie powietrze.
- Żyje! - wykrzyknął Płomienny.
Hebanowy Mędrzec westchnął.
- Zbierz wszystkich, z ciężko rannymi zostanie dwóch żołnierzy i medyk. Wyruszamy zniszczyć ludzką karawanę. Mamy pół godziny na odpoczynek. Wtedy mi wszystko wyjaśnisz.
Po kilku minutach krzątaniny oddział odpoczywał, a Drewnoskóry, Płomienny, ludzki mag i Hebanowy Mędrzec siedzieli w kręgu.
- Ja zacznę - przemówił szaman. - Skąd wzięli się tu ci nieumarli?
Przybyli tu nagle, prowadzeni przez okaleczonego człowieka, z poharataną twarzą i bez oka - przemówił Płomienny. - Ten człowiek rozkazał atakować i uciekł...
- Szlag! - zaklął Mędrzec. - Myśmy go spotkali. Ja ze Szkarłatnym.
Płomienny wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.
- Przekazał nam wiadomość o ataku na zachodnią wylęgarnię i karawanie.
- Jakiej karawanie? - zaciekawił się sierżant Ablinght.
- Mojej karawanie - przemówił mag. - Jestem Gudwulf. Byłem jej uczestnikiem, ale do ucieczki nakłonił mnie Zwinniak. Od dziś możecie zwać mnie sojusznikiem.
- I dzięki bogom za ciebie - szepnął Drewnoskóry.
Zapadła cisza.
- Zaraz ruszymy zniszczyć tę karawanę, niech tylko Zwinniak zda raport - przemówił Hebanowy Mędrzec.
Kameleon-jaszczuroludź ujawnił się.
- Byłeś tu przez cały czas? - zdziwił się Płomienny.
Zwinniak potwierdził i zdał raport.
- Sierżancie - Hebanowy Mędrzec zwrócił się do pomarańczowego jaszczuroludzia. - Ilu ludzi mamy teraz?
- Sześćdziesięciu, ujmując dziesięciu, którzy tu zostają, mamy pięćdziesięciu.
- Więc damy radę... - mruknął szaman. - Ostatnie pytanie. Gdzie jest Tęczowy?
Tęczowy był szamanem, tak jak Hebanowy Mędrzec. Czarnołuski jaszczuroludź czuł w nim brata.
- On... Nie żyje... - wyszeptał Płomienny.
Hebanowy ukrył twarz w dłoniach.
- Zginął... Jako jeden z pierwszych... - mówił powoli sierżant Ablinght. - Akurat znajdował się przy lesie... Oni zaatakowali... Rąbnęło, i już leżał martwy. Wokół niego było dwunastu zabitych wrogów...
Odchodzą najlepsi... - wyszeptał Hebanowy Mędrzec. - Nie możemy pozwolić sobie na stratę tylu dobrych generałów... Martwię się o Szkarłatnego...
Ponownie zapadła cisza. Rozmowa wyraźnie się nie keliła.
- Kto to, ten Szkarłatny? - zapytał mag.
- Wynaturzenie. Jaszczuroludź. Najlepszy generał jakiego mamy. Mój przyjaciel... - wyszeptał Hebanowy Mędrzec. - No nic, ruszajmy! W drogę!
Zobacz profil autora
Jaszczuroludzie
Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin