Teslar Forum

Wszystko o fantastyce i RPG

Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza -> Szpieg
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Szpieg
PostWysłany: 03.11.2007 o 16:13
Lawicky
Emisariusz
Emisariusz

 
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Festung Breslau





Oto akapit pierwszy (jest kilka)... jest to prolog... czytajcie oceniajcie... napiszcie kiedy będziecie chcieli drugi...

EDIT// Wrzucam jeszcze drugą część, nie mogę się powstrzymać...

Historia ta zdarzyła się, na wysokim zamku w stolicy Królestwa Gardii - mieście Yerd, z winy pewnego młodego szpiega Lothareńskiego wywiad,. Było to w rok po wielkiej wojnie o Półwysep Itzerski, chaos który panował wtedy na północy trudno było ogarnąć myślą, a co dopiero językiem czy zbrojnym ramieniem. Praktycznie tylko jedna organizacja na terytoriach otaczających Morze Rogów skutecznie zachowywała porządek...

SZPIEG

Gdzieś na północy. Poniżej ciasnych uliczek wielkiego Engelbergu. Głębiej niż sięgają zamkowe piwnice i lochy. Tam gdzie światło nigdy nie dotarło i dotrzeć nie mogło. W miejscu, którego nawet najpotężniejszy mag czy najmożniejszy magnat nie miał prawa zobaczyć. Wśród kilometrów ciemnych, kamiennych korytarzy, wykutych przed wiekami jeszcze przez krasnoludów. W zaledwie kilku obszernych komnatach, oświetlanych migotliwym światłem pochodni, miał swoją siedzibę jeden z najbardziej wpływowych organów w północnych krainach – wywiad Lotharnu.
W szarym, pozbawionym jakichkolwiek ozdób pokoju, panowała głucha cisza, przerywana tylko szelestem przekładanych pergaminów. Po środku stał masywny, okrągły stół, wokół którego rozsiało się pięciu mężczyzn. Najstarszy z nich, ubrany niczym arystokrata, z uwagą przeglądał leżące na blacie listy i rękopisy. On milczał, więc cała reszta nawet nie próbowała powiedzieć słowa. Właściwie to nikt nie wiedział jak On ma na imię, wiadomo było, że stanowi drugi mózg króla Lotharnu oraz, że, jako szef wywiadu, nie znosił hałasu. O tym akurat wielu nowych zdążyło się już przekonać, było to ich zdecydowanie najbardziej ostatnie doświadczenie. Siedzący po prawicy szefa wysoki, jasnowłosy mężczyzna trzymał gasnący co chwilę kaganek, niecierpliwił się. Był to Garred z Rothdorfu, człowiek który z chłopa stał się dowódcą całej Lothareńskiej służby bezpieczeństwa. Nie znano go w arystokratycznych środowiskach, gdyż wstydził się ujawniać swego niskiego pochodzenia. Pozostała trójka była szefami różnych departamentów wywiadu, dokładnie: kontrwywiadu, policji wojskowej oraz wydziału infiltracji. Wszyscy czekali. Wreszcie On zatrzymał wzrok na jednym papierze i przemówił.
— Dobrze. Witajcie panowie. – nikt nie odpowiedział, nie było to w zwyczaju. Jeśli szef mówił to bardzo nie lubił nadgorliwości czy też zbędnych uprzejmości. Przyjmował tylko surowe fakty. – Cieszy mnie, że władza wywiadu zebrała się w pełnym składzie. Jak może słyszeliście król Demarion zebrał gardyjską arystokrację i kilku czarodziei na naradę. Moje źródła wskazują ostatnie wojny jako jej cel. Nie wykluczam nawet, że w głowie starego Demariona zrodził się pomysł napaści na Lotharn. Powinno nas niepokoić, że narada będzie niezwykle tajną. Oficjalnie król sprasza wyższą szlachtę na ucztę. – po tych zdaniach na twarzach czwórki słuchaczy na moment zagościły uśmieszki, On zawsze ścisłe tajemnice, które udało się odkryć jego ludziom, nazywał niezwykłymi, mówił, że nie jest w stanie kontrolować tego nawyku. – Czy ktoś z was dowiedział się przypadkiem czegoś na ten temat? – z krzesła podniósł się Garred, On zmierzył go wzrokiem, po czym skinięciem udzielił głosu.
— Dziękuję. Niestety, żadnych interesujących nas obecnie informacji nie posiadam, sądzę jednak, że powinniśmy mieć swojego człowieka na tej naradzie.
— No tak... myślę, że wszyscy jesteśmy tego zdania – On wykrzywił się w złośliwym uśmiechu. – Poza tym jednak potrzebuję rzeczowych pomysłów.
— Wybaczcie, właśniem do tego dążył. – jasnowłosy szpieg nie speszył się ani trochę, był przyzwyczajony do takich reakcji ze strony swojego szefa. – zacznijmy jednak od tego, któż z naszych ludzi miałby dowodzić operacją? I z kim miałby się udać?
— Tak, słuchamy cię uważnie. – wydawało się, że na twarzy On’a wreszcie pokazało się zainteresowanie. Garred poczuł się lepiej, kontynuował:
— Jako, że prawie wszyscy nasi oficerowie są teraz w akcji, to zdaje się, że musimy dać tego rudego krasnoluda... jak mu tam?
— Chodzi ci o tego Gryffina z klanu Złotego Młota? Mam nadzieję, że nie.
— Jednak, tak. Jego kamratem i podwładnym byłby w tej misji nasz Diego Lanches. Wiecie ten, no...
— Tak wiemy, pamiętamy wszyscy. – szybko przerwał On, wodząc wzrokiem po twarzach słuchaczy, malowało się na nich zrozumienie i rozbawienie – No cóż, myślę że i oni od biedy mogą być. Jednak pewnie wszyscy domyślamy się, że to ten Diego obejmie podczas roboty nieformalne dowodzenie. No, przyznam, że trochę talentu to on ma... Pozostaje jeszcze sprawa, jak ich dołączyć do narady. – Garred znowu wstał, niezadowolony On popatrzył po reszcie, jednak, z braku jakiejkolwiek reakcji, ponownie udzielił oficerowi głosu.
— Mam pewien plan co do tego. Jak wiemy nasz Diego potrafi całkiem nieźle udawać. Za tydzień będzie mógł się popisać umiejętnościami na wysokim zamku króla Demariona. Jednak, potrzebuję jeszcze tylko kilku sprawnych skrytobójców...

* * *

Było jeszcze jasno, zbliżał się koniec lata. W stronę głównej bramy miasta Yerd powoli toczył się wóz, postukując rytmicznie na wytartych kamieniach traktu. Woźnica, stary, ubrany w nowiutką kurtę, rudowłosy krasnolud, zapamiętale dłubał w nosie, na drogę patrząc tylko okazyjnie. Obok niego, na kupie szmat będącej kiedyś namiotem, siedział młody, czarnowłosy mężczyzna. Ubrany był w szkarłatną, tkaną złotem herbową tunikę, świadczącą o przynależności do stanu rycerskiego. Do pasa przypięty miał ciężki miecz, stosowany powszechnie przez kawalerię. Gdyby tej scenie przyjrzał się zaprawiony w bojach żołnierz, z pewnością dostrzegłby, że z drugiego podróżnika taki wojownik, jak z króla Regrastta II Garbatego uwodziciel. Ponadto, jeśli w tym samym czasie, z miejskich murów, spoglądałby doświadczony agent wywiadu, rozpoznałby, że ten człowiek, choć całkiem nieźle grający, nie jest żadnym szlachcicem, lecz zwykłym pozorantem. Tak właśnie było. Mężczyzna ten, kończący niedługo lat dwadzieścia jeden, był w rzeczywistości królewskim szpiegiem. Na służbie w lothareńskim wywiadzie minęły mu ostatnie cztery lata życia. Na imię miał Diego, był trzecim synem bogatego ziemianina z pod Eskelburgu. Kilka lat temu, nie mając nadziei na zadowalający spadek czy też własną dziedzinę, wyruszył na studia do stolicy Lotharnu – wielkiego miasta Engelberg. Tam, a był akurat na czwartym roku balistyki, poznał przypadkowo człowieka imieniem Timar, będącego wówczas werbatorem Wydziału Infiltracji, ten po pół roku znajomości zaprowadził go do oficjalnej siedziby wywiadu, oferując mu pracę. Potrzebujący wówczas pieniędzy Diego przyjął ofertę, ogólnie w późniejszym czasie, mimo paru większych trudów i załamań, nie żałował tej decyzji. Potem, gdy Timar zginął w akcji, Diego postanowił zostać oficerem wywiadu. Staranie te sprawiły, że kilka razy musiał „cudem unikać śmierci”, w końcu jednak po trzech latach pracy, został mianowany podoficerem. Wystarczyło mu to, tymczasowo oczywiście.
Diego, z nogami wywieszonymi przez brzeg wozu, patrzył na wysokie wieże Yerd, pogrążony we wspomnieniach. Dokoła szumiały poruszane wiatrem liście, a ptaki koncertowały z zapałem godnym wynagrodzenia. Niewrażliwi na te symfonie zdawali się być pracujący w polu chłopi, poganiani co chwilę przez któregoś z pańskich pachołków. Już trzynasty rok, trwały w Gardii walki o zniesienie pańszczyzny. Bezskutecznie. Melancholię tej sytuacji przerwał nagle sążnisty bąk, puszczony przez prowadzącego wóz krasnoluda Gryffina. Młody szpieg nie zwrócił na to uwagi, odwrócił się tylko, zasłoniwszy nos fragmentem płaszcza. Myślał. Przed dwoma laty był tu, na zamku królewskim z misją zdobycia informacji o planach wojennych królestwa. Gardią władał wówczas król Honet Łaskawy, poległy zresztą następnego roku na Półwyspie Itzerskim. Diego działał sam, a sposób wykonania zadania oraz jego wynik przysporzyły mu w wywiadzie popularności. Jednakże, z której strony by nie patrzeć, w trakcie misji wypadł mu jeden, niewielki błąd oraz jeden niewygodny skutek. Błąd, jak się później okazało, cały czas płakał i wierzgał, natomiast skutkiem była długa, karkołomna ucieczka przed braćmi generałówny. Diego nie lubił wspominać tamtych wydarzeń, ale widok dachów, po których przed laty musiał skakać, sam nasunął wspomnienia. Tymczasem wóz dotarł wreszcie do bramy. Do szpiega doszła krótka wymiana zdań pomiędzy Gryffinem, a strażnikiem. O jakimś braku glejtu, czy też nie wchodzeniu w porze obiadowej. Kogo by to interesowało? Rozmowa zakończyła się niewielkim powiększeniem osobistego majątku strażnika. Byli w mieście.

* * *

„Zaprawdę przednie piwo. Zacne jakich mało. Znam się na tym, a jakże! Krasnoludy robią najlepsze chyba alkohole na świecie, ale ten napój mógłby z wyrobami brodaczy równo konkurować we wszystkich dziedzinach. Istny nektar! Kupujcie śmiało ludziska! Nie pożałujecie.”
Siedzieli w karczmie „Pod Światłem Bogów”, jednej z najpopularniejszych w mieście, masę ludzi przebywającą w niej wieczorami z trudem można było nazwać tłokiem, było to wyraźne przeludnienie. Na stołach tańcowały porządnie wstawione niziołki, a krasnoludy i ludzie śpiewali pijackie hymny, zanosząc się ze śmiechu podsycanego coraz to kolejnymi szklanicami trunków. Gryffinowi nastrój panujący w karczmie wyraźnie się udzielił, krasnolud dołączył się do swych współbraci i znajdował się w stanie wyjątkowego rozweselenia. Diego tylko czekał, aż po kilku kolejnych kuflach towarzysz otumanieje na tyle by można było go zaciągnąć do pokoju. Na to, że krasnolud pójdzie tam o własnych siłach szpieg nie liczył, a nie chciał go zostawiać w głównej sali na noc ze względu na sakwę. Zaczynało się robić nie przyjemnie. Krasnoludy zaczęły się wyzwać z bandą miejscowych osiłków, a późna pora i brak straży w karczmie mógł sprzyjać pijackim bójką. Poszło o pierwszeństwo w dostawaniu następnych kolejek. Sam Diego nie pił zbyt wiele, właściwie to nie pił za dużo od czasu gdy pierwszy raz, po całonocnym balu u admirała Frossa, złapał porządnego kaca, zrozumiał wtedy, że picie nie jest dla niego. Natomiast, to że nie pił miało swoje dobre strony. Bacznie obserwował sytuację w karczmie by w móc odpowiedniej chwili zareagować. A robiło się coraz goręcej. Z tłumu miejscowych ludzi najbardziej wybijał się wysoki na sześć stóp, łysy i nadnaturalnie szeroki w barach typ. Podczas mówienia nie przestawał cały czas wygrażać swoimi wielkimi jak bochny chlebów pięściami.
— Głupie, zawszone karły! Niech was zaraza! Niech no który jeszcze raz mi tutaj szczeknie obrazę to damy mu bobu. Piwa się zachciało! Własne macie, a do ludzi wam się nie mieszać. Jeśli nie chcecie w te wasze kudłate ryje to wyp... – nie dokończył, przerwały mu trzy zdania kulturalnie wykrzyczane przez Gryffina.
— Zawrzyj mordę, sukinsynu! Krasnoludów się obraża tylko raz w życiu! Jak wam do życi nakopiem to już nie ustaniecie!
Po tych słowach praktycznie każdy w karczmie chwycił co miał pod ręką i rzucił się na przeciwników. W dłoniach zaprawionych uliczników zajaśniały kastety i wpół stłuczone butelki, zaś krasnoludy wzięły ławy lub swoje topory. Jak co wieczór zaczęła się burda.
Diego widząc co się dzieje wyciągnął spod płaszcza sztylet i przygotował do rzutu dwie blaszane gwiazdki z zaostrzonymi końcami. Potem się zaczęło. Wysoki łysol, w zapale wymachujący resztkami metalowego lichwiarza, nawet nie zauważył metalowego przedmiotu, wrzynającego się w jego skroń... Szpieg, starając nie zwracać na siebie uwagi, zgrabnymi ukłuciami unieszkodliwił kilku ogarniętych szałem zbirów. Postanowił dotrzeć do swojego towarzysza i odciągnąć go od bijatyki. Jak zawsze jednak, pojawiła się przeszkoda. Był nią śmierdzący uryną jegomość, szaleńczo wymachujący kawałkiem krzesła. Diego sprawnie uniknął kilku kolejnych ciosów jego belki, by następnie wbić mu sztylet pod żebra. Jak na nieszczęście, w tym samym momencie, od boku, na ulicznika zaszarżowało dwóch krasnoludów, odrzucając nieszczęśnika wraz z diegowym puginałem o ładnych kilka sążni dalej. Bezbronny szpieg, tymczasem, zmuszony został do unikania ciosów noża kolejnego przeciwnika. Musiał się wycofywać. Denerwowało go to, że był za słaby na walkę jakąkolwiek z leżących na podłodze ław czy toporów. Jednak, gdy tylko pod jego stopami znalazła się pusta butelka po spirytusie, zaraz podniósł ją i z lubością rozbił ją o głowę przeciwnika. Przy użyciu uzyskanego w ten sposób szklanego sztyletu wyrąbał sobie drogę do leżącego już na ziemi Gryffina. Wyglądało na to, że krasnolud jest solidnie potłuczony, jednak znieczulenie alkoholem wystarczyło, by uśmierzyć ból. Diego przerzucił sobie jego masywne ramię przez kark i zaczął ciągnąć w stronę schodów prowadzących do kwater. Po drodze roztrącił nadal tańcujących niziołków i dotarł do pokoju. W samą porę.

* * *
Zobacz profil autora
PostWysłany: 03.11.2007 o 17:07
Testudos
Korwin-Mikke, o-o!

 
Dołączył: 10 Wrz 2007
Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Głogów





Cytat:
Gdzieś na północy. Poniżej ciasnych uliczek wielkiego Engelbergu. Głębiej niż sięgają zamkowe piwnice i lochy.

Z tego zrób jedno zdanie.

Cytat:
Wśród kilometrów ciemnych, kamiennych korytarzy, wykutych przed wiekami jeszcze przez krasnoludów.

Krasnoludy. Kilometr? System metryczny jest zuem!

Cytat:
wokół którego rozsiało się pięciu mężczyzn

Mężczyźni roślinami? Oo

Cytat:
On milczał, więc cała reszta nawet nie próbowała powiedzieć słowa.

Chyba ani słowa.

Cytat:
było to ich zdecydowanie najbardziej ostatnie doświadczenie.

Coś tu jest nie tak...

Cytat:
jasnowłosy mężczyzna trzymał gasnący co chwilę kaganek, niecierpliwił się.

trzymający...

Opko krótkie... W dialogach masa błędów. Wielkie litery i kropki skaczące jak chcą...

PS Doczytałem do pierwszych gwiazdek. Resztę zrobię później ^^
Zobacz profil autora
PostWysłany: 03.11.2007 o 18:47
Fan Maszynek DO MIĘSA (18
Gość

 





Przeczytałem, ale komenta nie dam, bo mi się komputer zresetował ;p

=> Za dużo kropek.
=> Gdzieś literówka (rozsiadli a nie rozsiali ;p )
=> Dobry opis na początku 2-giej części.
=> Za dużo nazw własnych, chyba tylko 2 wyjaśnione.
=> Ten wstęp i to coś w "..." to jakaś paranoja. Niepotrzebne i złe.

I tyle... ;p
Jak na 2 części za mało, aby ocenić. Fabułą się nie klei.
Powodzenia w dalszej pracy Bravo
PostWysłany: 04.11.2007 o 11:10
Lawicky
Emisariusz
Emisariusz

 
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Festung Breslau





Dzięki... wrzucam jeszcze jeden akapit...

***
Był już ranek. Do małego pokoiku na piętrze karczmy promyki wschodzącego słońca wpadały przez niewielkie okno z rybimi pęcherzami zamiast szyb. Na jednym z łóżek leżał pomstujący do bogów Gryffin. Miał prowizorycznie usztywnioną prawą rękę i pół kilo mokrych okładów na głowie. Obok niego, siedzący przy dębowym stoliku Diego, opisywał wczorajszą bójkę w swoim pamiętniku, grubym, oprawionym w jaszczurzą skórę tomiszczu.
— Ech, bogowie! Czemuś nie zabrał wczoraj mego topora... czuję się jakby została tam moja broda. – krasnolud prawie płakał, choć oczywiście brodę miał na swoim miejscu.
— No widzisz? Nie pij tyle następnym razem, to sam będziesz pamiętał. Szpieg z ciebie jak z koziej dupy trąba. Mieliśmy nie pakować się w kłopoty! – Diego uśmiechał się złośliwie.
— Znakomicie... starałem nie rzucać się w oczy, wszyscy pili to ja też musiałem. Czemu właściwie nie mogłeś zejść po moją broń z powrotem? – krasnolud na siłę starał się wzbudzić w Diegu poczucie winy, nieskutecznie.
— Człowieku!... no właściwie, ekhem, krasnoludzie! Niecałe pięć minut po naszym opuszczeniu sali straż aresztowała wszystkich w głównej sali.
— No, tośmy mieli szczęście. Zabrali mój topór?
— Tak, i mój sztylet. Smutne, ale prawdziwe. – Diego złośliwie wyszczerzył zęby.
— No, a to wbite w naszą ścianę, to nie twój sztylet?
— Owszem. Ale zawsze noszę ich kilka, z powodu braku możliwości walki inną bronią.
— Powinieneś się wybrać kiedyś ze mną na siłownię do Harada. Tam zwiększyłbyś siłę swoich rąk w trzy migi.
— Heh. Ty się na razie martw o swoje ręce, żeby szybko się zrosło...
— Nie ma cudów! Narada za trzy dni, a kości, nawet krasnoludzkie, nie zrastają się tak szybko. – odparł Gryffin ze smutkiem.
— Z ust mi to wyjąłeś! Wybacz, idę poszukać jakiegoś miejscowego czarodzieja. Chyba nas stać, co nie?
— Nie! Tylko nie magia... nie wierze, że te czarcie sztuczki mogą cokolwiek pomóc.
— Więc nie wierz, ale ja i tak pójdę. Mamy tu jeszcze zadanie do wykonania. Zapomniałeś? – Diego wydawał się być rozbawiony. Już ubrał swój czarny, wełniany płaszcz i chciał wychodzić kiedy na wpół zakrytej bandażami twarzy Gryffina pojawił się wyraz tryumfu. Oznajmił:
— Przypomniałem sobie coś!
— Ooo! – uśmiechnięty Diego z udawanym niedowierzaniem pokiwał głową.
— Ej to jest ważne...
— Słucham cię uważnie.
— Mamy się dzisiaj wieczorem spotkać z naszym kontaktem.
— I TY DOPIERO TERAZ MI TO MÓWISZ?! Mam nadzieję, że chociaż wiesz gdzie. Bo znowu będziemy szukać godzinami, tak jak to było z noclegiem. – szpieg był zirytowany, słyszał, że krasnoludowi po przedawkowaniu trunku robią się dziury w pamięci, ale to już przesada.
— No niestety... Mamy się spotkać w gospodzie „Zarznięty Zając”. To gdzieś pośrodku ciemnej dzielnicy. – krasnolud prawie zachlipał, powszechnie znaną była prawda, że jakoby czarna dzielnica w Yerd jest katastrofalnie niebezpiecznym miejscem dla małej grupy wędrowców. Szczególnie po zachodzie słońca.
— I my mamy tam się stawić z wieczora? Zaraza! Z kim mamy się spotkać, może będzie mógł nas obronić?
— Mamy się spotkać z jakimś nizołkiem, oddanym sługą naszego króla. Nasz kontakt pełni funkcję podmistrza dworu na tutejszym zamku.
— Jak ma na imię?
— Za... Zew... Poczekaj coś na „Za”... Sklerozo!
— Zanon?
— Nie.
— Zachariusz?
— Nie.
— Zawir?
— Nie!
— Zawisza?
— Nie!
— Może Zacier? – Diega ta sytuacja zaczęła już bawić, oczywiście to jego wymienianie było bez sensu. Niziołki miały czasami imiona bardziej wymyślne niż elfowie.
— Nie, nie, nie i NIE! Poczekaj chwilę!
— No...
— Mam! Wiezarek!
— Faktycznie, na „Za”... nie ma co.
— Czepiasz się. Musimy się dzisiaj spotkać z tym Wiezarkiem! Au... moja ręka! Zmieniłem zdanie... leć po tego czarodzieja!

***
Zobacz profil autora
PostWysłany: 04.11.2007 o 12:13
Iliana
Skryba
Skryba

 
Dołączył: 21 Wrz 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z półmroku





Heh, nie lubię oceniania. Ale skomentować cosik spróbuję.

W pierwszej części było kila drobnych błędów ortograficznych lub literówek.Ale generalnie nie przeszkadzają w czytaniu, choć dobrze byłoby ich poszukać i poprawić. Najbardziej rzuciło mi się w oczy sformułowanie "On’a", czy nie lepiej byłoby napisać "Jego"?

Opis młodego bardzo sympatyczny.

Ostatnio dodany przez Ciebie akapit nadał więcej sensu tej bójce w karczmie, bo początkowo wydawała mi się trochę wyrwana z kontekstu.

Tyle ode mnie.

Pisz dalej.
Zobacz profil autora
Szpieg
Forum Teslar Forum Strona Główna -> Proza
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin